300 metrów strachu
29 grudnia 2019
Coś łomocze... To tylko budzik zadzwonił swoim beznamiętnym dzwonkiem. Długo nie mogłem zasnąć myśląc gdzie mieszkają i co robią na co dzień ludzie, których tu widziałem.
Za oknem już prawie jasno. W barze naprzeciwko pierwsi klienci jedzą śniadanie. Nie pada. Temperatura 5 stopni. Między chmurami widać nawet przejaśnienia. Dobra pogoda na wyjazd. Zbieram się dwie godziny. Wczoraj naprawiłem zamki w kufrze. Nie będę musiał robić prowizorki. Dolałem setkę oleju do silnika. Oddałem klucz i odjechałem. Tak po prostu.
Mam zamiar dojechać dziś do Sofii. To około 600 km autostradą, nie licząc Turcji. W Turcji nie trzeba autostradą. Tak jak kiedy tu przyjechałem, znów nie ma korków. Zadziwiające. Myślałem, że są zawsze.
Jeszcze nie wyjechałem z miasta i zaczęło padać. Na stacji benzynowej założyłem przeciwdeszczówki. Wyjechałem ze stacji i przestało. Za to zaczęło wiać. Niech wystarczy jak napiszę, że bardzo mocno. Dzięki temu asfalt całkowicie wysechł i mogłem rozwijać normalne prędkości, choć cały czas w lekkim przechyle. Motocykl zatankowany ale zatrzymam się przed granicą z Bułgarią bo dalej przez wiele kilometrów nie ma stacji po drodze.
302 km do celu.
Yenikadın. 8km przed granicą Turcja – Bułgaria. Jedna z ostatnich stacji benzynowych. Mam jeszcze sporo Lirów. Tankuję do pełna i idę płacić gotówką. Pytam czy mają kawę. Kasjer zostawia kasę i każe iść za sobą. Przechodzimy do pomieszczenia obok. Pod ścianą wielka grzałka rozjarzona do czerwoności. W środku dwóch mężczyzn z obsługi stacji. Obaj palą. Przy oknie stary telewizor kineskopowy, a w nim amerykański film sensacyjny. Gorąco. Między oknem a ścianą pałka drewniana. Pod ścianą szafa jak rozdzielnia albo inna aparatura. Naprzeciwko stare łózko wysłane kocami. Pomiędzy nimi stół z dykty, a na nim spodek ubrudzony papierosowym popiołem i popielniczka. Człowiek który mnie przyprowadził, wyciąga z metalowej szafki kawę rozpuszczalną i papierowy kubek. A chciałem kupić…
Zasiadam ze swoim kubkiem jak wszyscy na krześle, zapalam papierosa i rozmawiając na migi, przy okazji grzeję się. Mała kawa, jeden papieros. Nie chcę nadużywać gościnności. Dziękuję za poczęstunek i idę do motocykla, który cały czas stoi przy dystrybutorze. Wsuwam kluczyk do stacyjki. Zapinam wszystkie suwaki, zakładam kask, rękawice, przekręcam kluczyk, wciskam starter i… morale spada o połowę. Zamiast grzechotliwej pracy silnika słyszę jęczącą niemoc rozrusznika. Próbuję jeszcze raz i jeszcze raz. Nie odpala. Morale jednak wraca do normy. Mam dużo czasu, jestem na stacji benzynowej, jest wcześnie, nie pada. To nie pusty parking popołudniem przy serbskiej, deszczowej autostradzie. Przestawiam motocykl i idę do pomieszczenia, z którego wyszedłem. W mig chwytają o co chodzi ale ja nie chwytam wcale. Jeden każe wsiadać do swojego samochodu. Konsternacja. Zabieram GPS i kluczyki i wsiadam. Co mi pozostało
Wjeżdżamy na drogę. Za pół kilometra zawracamy na zakazie i jesteśmy na stacji benzynowej tej samej sieci. Tutaj kierowca zostawia mnie na chwilę i wraca z kablami rozruchowymi. Przecież mam. Nic nie mówił że po kable
Znów ruszamy, znów zawraca za pół kilometra na zakazie i jesteśmy przy motocyklu. Wyciągam narzędzia, odkręcam osłonę silnika i podpinam przewody. Nie odpalam. Czekam w ciepłym, choć wiem, że to nic nie da… Za 10 minut idę grać o wielką grę. Odpali – pojadę. Nie odpali – muszę znaleźć elektryka i to motocyklowego.
Może to coś z ładowaniem jednak… Z lekkim napięciem znów przekręcam kluczyk i znów wduszam starter. Odpalił jak nowy! Pewnie każdy zna ten rodzaj swoistej ulgi. Rozłączam przewody, dziękuję za pomoc i odjeżdżam. Klucze do odkręcenia osłony silnika od teraz trzymam w kieszeni z tyłu kurtki. Widzę, że przydają się…
Jak już kiedyś w wspominałem, na mechanice słabo się znam, albo bardzo słabo. Skoro nie wiem co jest przyczyną tego, że akumulator słabnie, to nie będę wyłączał silnika wcale, póki będę mógł.
294 km do celu.
Granica. Kolejka na kilkanaście samochodów ale szybko się przesuwa. Zsiadam ale nie wyłączam. Grzeję dłonie od wentylatora i dopycham motor co jakiś czas.
Trzy okienka i jestem w strefie niczyjej. Zostawiam odpalony silnik i idę wymienić Liry na Euro. Teraz każdy grosz w gotówce może się przydać. Po stronie bułgarskiej krucho. Kolejka na jakieś 300 metrów. Idę do pogranicznika pogadać. No i mówię, że motor kaput i czy mogę bez kolejki. Jakby to miało jakieś znaczenie
Ale miało. Od razu kazał podjechać. Ośmielony w czasie sprawdzania paszportu pytam czy zna serwis KaTeeMa w Sofii.
- Nie masz Internetu? – pyta zdziwiony.
Ano nie miałem bo i skąd? No to przerywa pracę, bierze swój wielki smartfon i wyszukuje adres, a ja robię swoim smartfonem zdjęcie jego smartfona. Takie smartfonowe selfie
Bardzo miło zaskoczył mnie ten Bułgar-pogranicznik. Już wiem gdzie poszukam hotelu. Gdzieś w pobliżu serwisu. Dziś i tak nieczynne.
Policzyłem, że jadąc oszczędnie, będę musiał tankować tuż przed końcem drogi. Pomyliłem się. W Bułgarii można jechać 140km/h i albo robisz to lewym pasem albo wleczesz się za TIRami. Wymyśliłem też, że skoro jest kłopot z ładowaniem, to kiedy akumulator padnie całkowicie, silnik też zgaśnie. To nie diesel. Wyłączam światła, nie mogę użyć grzanych manetek, nawet nie włączam kierunkowskazów.
Wiem, że to bzdura z tym ładowaniem ale coś musiałem poudawać przed samum sobą. Jadę tak sobie i przypomniał mi się film „Apollo13” Teraz jestem jego tandetną podróbką
117 km do celu.
Prędkość i silny wiatr zrobiły swoje. Żółta lampka pokazała koniec marzeń o dojechaniu na jednym zbiorniku. Mam szczęście. Przede mną stacja Shell. Przy dystrybutorze pytam człowieka z obsługi czy jest tu WiFi. No jest kiwa głową, choć pewien być nie mogę bo Bułgarzy na tak kiwają nie i odwrotnie.
Pomysł godny Napoleona szlag trafił. Jak mam zatankować nie gasząc silnika skoro muszę silnik zgasić, żeby zatankować? Prostota tego logicznego objawienia tak mnie rozbawiła, że przestałem przejmować się tym czy odpali czy nie odpali czy się przewróci, czy zaśnie. Nalałem do pełna i idę płacić. Chcąc odetchnąć od strapienia, zamawiam kawę i szukam hotelu w sieci zasiadając na kręconym, barowym stołku. Na zewnątrz robi się naprawdę zimno. Zakładam dodatkowe rękawiczki. Takie cienkie, sportowe do biegania. Dostałem je od Kaczora ostatniego dnia przed wyjazdem.
67 km do celu.
Autostrada mimo wichru nie chce tu schnąć. Dookoła las. Albo jest poniżej zera albo przemarzłem. Czuję chłód nawet na plecach. Dłonie grabieją. Nie mogę ruszać palcami. Biegi zmieniam bez użycia klamki. Szczypią palce. To znaczy, że jeszcze są.
42 km do celu.
W oddali widać ośnieżone szczyty gór. Pięknie połyskują na żółto, oświetlone chylącym się ku zachodowi słońcem, a wokół pełne zachmurzenie. Trudno oderwać wzrok od takiego widoku. Okoliczne pola przyprószone śniegiem. Ale tak jak posypuje się ciasto cukrem pudrem. Niby jest ale wszystko pod nim widać.
29 km do celu.
Mróz jest. To pewne. Mówi mi to całe ciało. Stopy zmarznięte. Nie założyłem tych cieplejszych skarpet. Wniosek. Motocyklista też człowiek. Zaczyna zamarzać począwszy od kończyn
19 km do celu.
Na poboczu leży śnieg. Wyprzedził mnie van z nartami na dachu. Wydawało mi się, że widzę płatek śniegu.
5 km do celu.
Osiem kilometrów temu zjechałem z autostrady. Jestem na peryferiach Sofii. Na peryferiach też są supermarkety. Jest ślisko. Od dłuższego czasu jak sądzę, regularnie pada tu śnieg. Minąłem samochód wyglądający jakby wyjechał przed chwilą z zaspy.
1,9 km do celu.
Muszę włączyć światła. Nie widzą mnie.
300 m do celu.
GPS poprowadził mnie najszybszą drogą. Wysuwam podmarznięte członki i szorując butami zsuwam się po lodowo-śniegowym zjeździe między zaparkowanymi samochodami. Na półsprzęgle lekko, baaardzo lekko naciskam przedni hamulec. Jak jest uślizg to tylny, odpowietrzony hamulec. Jak nie hamuję to się rozpędzam bo z górki. Więc hamuję trochę tym, trochę tym. To było najbardziej emocjonujące 300 metrów dzisiejszego dnia
Nie. Nie zrobiłem zdjęcia z ześlizgu
W sumie to odetchnąłem głębiej nawet. Nie lubię się przewracać.
Motocykl zostawiłem w blaszano-ceglamym garażu. Przebrałem się, poszedłem na spacer i na wielką pizzę. Teraz siedzę w ciepłym pokoju, popijam gorącą herbatę z metalowego kubka i czekam co będzie jutro. Za oknem regularna zima.
Dystans 559km
Średnia ruchu 89km/h
Czas ruchu 6:16h
CF