3 lata temu jak zaczynałem przygodę z Toros ION 125cc z kolegą chcieliśmy objechać Polskę. Od tego czasu zrobiłem prawko, kupiłem hondę NTV revere. Rok temu padła data 30 czerwca jako początek. Miesiąc przed wyjazdem urzekła mnie historia jak kolega podniecał się TDMką. Jako, że pamiętam jedną z okrągłymi lampami to miałem wstręt. Pamiętałem ją jako paliwożerną porażką. Ale im więcej tego słuchałem to zakochałem się. Kupiłem 4tx z racji, że jest spoko. Miałem więc odpowiednie moto. I teraz najlepszy zwrot akcji. Kolega z którym się umawiałem dzień po weselu wypiął dupę i pojechał jak każdy cebularz na Chorwację, a kolega który sprzedał mi miłość do TDM dostał okresu i też zjebał... uznałem, że hooj i jadę z kolegami i tak.
1 dzień zaczął się w piątek 29 czerwca. Trasa Krotoszyn - Opole. 170km. Nocleg u kolegi Viery.
2 dzień pobudka i start do Bieszczad. w trasę ruszyliśmy dość dziwną ekipą. Ja na TDM. Kolega Viera na CBF600, Lelek na suzuki GSXF750, Milo na gównowozie R1200GS ADV, Kris na suzuki DL650. Tego dnia drogą 28 pykło 600km do Ustrzyk dolnych.
3 dzień pobudka i jazda dużą pętlę. Po drodze cerkiew i do wodospadu. Winklami na tamę. Pożegnaliśmy Solinę i do Przemyśla na rynek. Kompletnie nic tam nie ma więc ruszyliśmy na Zamość. Po drodze widząc potężną chmurę ubraliśmy się w przeciwdeszczowe szmaty. Po ubraniu okazało się, że burza przeszła i rozbieraliśmy się. W trasie i tak zmokliśmy. Pykło 330km.
4 dzień przywitał smrodem żab. 370km wzdłuż granicy z Rusakami do Supraśla. Tam totalna porażka. Spanie znów pod dachem. W tesco kupilismy suszarki i całą noc suszyliśmy buty i szmaty. Ogólnie dzień cały może nie w deszczu, a jakby ciągle spłukującej się muszli klozetowej. Było mega zajebiście. Padł jeden telefon koledze Viera i mój i jego mikrofon w intercomach.
5 dzień okazał się łaskawy. Jezdnia sucha i przelotne ciepłe deszcze. Zrobiliśmy 400km. Pojechaliśmy do trójstyku z obwodem. Potem lokalnymi drogami do Wilszczego Szańca. Tam się rozpadało i ogarnął Nas smutek. Załatwiłem nocleg w Dobrym Mieście. Wsiadamy na rumaki i ruszyliśmy. W Mrągowie na drogę szybkiego ruchu i wio. Jako, że TDMkę miałem miesiąc chciałem zobaczyć ile ten traktor pojedzie. Przy 200km/h zobaczyłem jak Lelek na GSXF mnie wyprzedza... a kufer otwarty już pusty trzaska jak PAC MAN
nie mogłem go dogonić. Chłopaki pozbierali wszystko i było śmieszne. Wtedy wyszło słońce i reszta drogi była miła.
6 dzień przywitał Nas mega słońcem. Nastroje już bardziej na plaże. Zrobiliśmy tego dnia 300km. Pojechaliśmy do Elbląga po zamówione klocki hamulcowe do bejcy i vstroma. Wizyta w centrum handlowym bo Krisowi spalił się ogniem żywym telefon. Kierunek Frombork. Tam przednie zapytały czy jesteśmy grupą motocyklową. Lelek na głos powiedział, że "jesteśmy czarne bociany"... mało co w gacie nie narobiłem
Potem Krynica Morska. Obiadek. Kierunek 3 miasto. Tam już dopadło zmęczenie i potworny korek na obwodnicy. Jazda pasem awaryjnym i inne sztuczki. Dojechaliśmy do koleżanki Sylwii... była to nasza pierwsza spotkana dobra dusza... zrobiła Nam pranie
Cudowna kobieta
Tego wieczoru był error z noclegiem. Finalnie kolega Kris okazał się łowcą okazji i spaliśmy 30m od głównego molo i portu w Pucku. Tam pranie rozwiesiliśmy i pierwsza noc pod namiotami
7 dnia przejechaliśmy aż 180km. Na Helu pojechaliśmy do portu wojskowego gdzie wpakowałem się z Lelkiem na okręt wojskowy Wicher i nagraliśmy swoją Polską wersję Titanica
Tak podkład to było to coś na flecie.
Spaliśmy w Łebie. Ogólnie to nocleg w przyczepie z ameryki. Jak szaleć do szaleć
Nie będę pisać co chwilkę więc zaznaczę, że do końca wyprawy nie było deszczu!
8 dzień był rekordowy bo aż 130km. Ustka przywitała Nas mega obiadkiem. No i jak dzieci popłynęliśmy takim szybkim pojazdem wodnym co miał 300KM. Spanie w namiotach w Darłowie w ośrodku gdzie wszyscy pytali czy to My... motocykliści
Czuliśmy się jak gwiazdy. Wieczorne piwo z baru i ognisko. Grill na plaży przy zachodzie słońca itd... cóż pisać jak się jest 30 letnim dzieckiem z kartą kredytową
9 dnia poddaliśmy się szaleństwu i 215km przejechaliśmy. Spaliśmy w Lubinie? Gdzieś tam bynajmniej koło Międzyzdrojów. Następnego dnia cały zachód więc spanie pod dachem.
10 dnia 470km. Trasa do Bogatynii. Tam mega nocleg w hotelu zrobionym z jakieś szopy czy stodoły.
11 dnia zrobiliśmy 390km. Z Bogatyni pojechaliśmy na trójstyk. Fajnie więc pojechaliśmy na Pekelne doły. Tam lipa bo zamknięte w poniedziałek i tutaj całe szczęście. Bo zamiast mieć fotkę z lokalu... tak TDMka poszła w pole. Okazało się, że boczną drogą można dojechać do większej jaskini. Tam na pieszo okazało się, że górę można przejść w każdym kierunku. Pełno tunelów i jaskiń. Gdy już pobiegaliśmy kierunek Kłodzko. Tam obiad i pożegnanie. My z Lelkiem do Krotoszyna a reszta na Opole....
Cóż jako prowadzący ekipę mogę powiedzieć, że intercomy i intercomy to podstawa. Wyprawa nastawiona na luźne przejechanie. Każdy mówił co chce zobaczyć i gdzie skręcić. Żadnych noclegów nic nie planowaliśmy. Danego dnia szukanie. Zazwyczaj po 10min nocleg ogarnięty przy obiedzie.