Autor Wątek: Tour de Ukraina  (Przeczytany 9055 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline paprot

  • TDM User
  • Warszawa
  • 120 km/h
  • ***
  • Wiadomości: 160
Tour de Ukraina
« dnia: Lipiec 31, 2012, 17:46:12 »
Po wielce pozytywnych doświadczeniach zeszłorocznego wyjazdu do Rumunii postanowiliśmy również w tym roku skrzętnie ominąć zachodnią Europę i wybraliśmy się na dwutygodniowy Tour de Ukraine. Po czasie tarć terminowo - personalnych ostateczny skład ustalił się następująco:
Daniel na TDM 3VD z silnikiem 5PS
Kamil z Mariuszem na Fazerze
i ja na Varadero SD01

Dzień 1 (307 km.)
Ruszyć mieliśmy z samego rana, ale burza + końcówka pakowania się przesunęły wyjazd z Grójca na południe. Przejazd przez Polskę był całkiem sprawny i bezproblemowy aż do Lublina, gdzie okazało się, że mój podciągnięty łańcuch, który miał wytrzymać wyprawę, wyzionął jednak ducha i głośno zaczął domagać się wymiany. Na szybko znaleźliśmy w internecie serwis moto-gp, w którym sprawnie założono mi nowy napęd (wielkie podziękowania!), a my w tym czasie zjedliśmy niezłego kebaba naprzeciwko.
Jako, że zaczęło się ściemniać postanowiliśmy przenocować przed granicą w Hrubieszowie i na Ukrainę wjechać z rana.

Dzień 2 (236 km.)
Rano ruszyliśmy na granicę w Zosinie.



Kolejki prawie nie było, kilka ukraińskich busów i jedna Wołga, więc odprawę paszportowo celną przeszliśmy szybko i bezboleśnie, zarówno po naszej jak i sąsiedzkiej stronie. Ukraińcy byli zainteresowani głównie tym, żebyśmy przegazowali motocykle, a także poinformowali nas o wszystkich zlotach motocyklowych w okolicy w najbliższym czasie.
Z granicy ruszyliśmy w stronę Żółkwi, miasta założonego pod koniec XVI w. przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Pokręciliśmy się po rynku, obejrzeliśmy z zewnątrz kolegiatę św. Wawrzyńca (warto zwrócić uwagi na rzeźby husarzy na fryzie obiegającym świątynię), wypiliśmy sok (soki wszelkiej maści są na Ukrainie rewelacyjne) i ruszyliśmy do Lwowa.
Po dotarciu na miejsce zostawiliśmy motocykle i podmiejskim autobusem za 2 hrywny (50 gr.) ruszyliśmy do centrum. Starówka była niestety nieco ogrodzona w związku z rozbiórką strefy kibica, ale udało nam się zobaczyć to, co najważniejsze, czyli operę, katedrę i rynek. Atmosfera miasta bardzo przypomina krakowską, w kościołach jest mnóstwo zabytków świadczących o polskości Lwowa, a boczne uliczki kryją fajne knajpki z lokalną kuchnią i trunkami. My skoncentrowaliśmy się na lokalnym piwach - ciemnym i pszenicznym.

Dzień 3 (296 km.)
Upłynął pod znakiem zwiedzania zamków i pałaców kresowych. Rano ruszyliśmy do Oleska, miejsca narodzin króla Jana III Sobieskiego w 1629 r.



Sam zamek jest nie za dużą budowlą górującą nad okolicznymi polami. W środku urządzono galerię sztuki, gdzie dość swobodnie przemieszano martwą naturę z ikonami i portretami trumiennymi. Największą atrakcję stanowią jednak pilnujące dobytku panie, prewencyjnie pokrzykujące „Nie dotykać!” Aha, no i szatnia obowiązkowa ;)
Z Oleska pojechaliśmy do Podhorcy, gdzie znajduje się już o wiele bardziej imponujący pałac Koniecpolskich.



Zabytek jest dość mocno zaniedbany, ale widać, że aktualni, prywatni właściciele starają się, żeby powoli przywrócić go go dawnej świetności. Do środka niestety nie można wejść, ale sam dziedziniec i podziemia są godne odwiedzenia. Wokół pałacu rozciąga się piękny park, a naprzeciwko drogi wjazdowej znajduje się piękny barokowy kościółek, kiedyś pałacowy, później parafialny, dziś zamknięty na cztery spusty.



Największe (i smutne) wrażenie robi kontrast wszystkich tych zabytków z zapyziałą wsią ciągnącą się wzdłuż drogi i srebrnym (nie wiadomo dlaczego) pomnikiem czerwonoarmisty przy wejściu do parku. Nie polecamy baru przy wejściu do pałacu - no chyba, że ktoś lubi zimny barszcz ukraiński i zimne szaszłyki (choć paradoksalnie nie zaszkodziło nam to osobliwe menu).
Na koniec wybraliśmy się do Wiśniowca, gdzie z zewnątrz obeszliśmy XVIII-sto wieczny pałac Wiśniowieckich.



Do środka nie weszliśmy, gdyż mieści się tam dzisiaj szkoła podstawowa, a ponadto zmęczenie całodziennym upałem odebrało nam już zapał do zwiedzania czegokolwiek. Zrobiliśmy zakupy w lokalnym markecie i pojechaliśmy na poszukiwania noclegu. Szukając w ciemno na mapie czegoś sensownego trafiliśmy nad jezioro Stubla w pobliżu Równego (GPS: 50.463428 25.970393). W akwenie pluskało się sporo okolicznych mieszkańców, którzy jednak nie okazywali jakoby mieli coś przeciwko naszemu biwakowaniu.

Dzień 4 (407 km.)
Dzień rozpoczął się wizytą lokalnego MPO, które podjechało do nas wozem drabiniastym i zabrało śmieci. Po szybkim śniadaniu wpadliśmy na coś w rodzaju autostrady, którą mieliśmy dojechać do Kijowa. Czymś w rodzaju, gdyż z jednej strony były dwa pasy równego asfaltu w każdą stronę + pas zieleni, z drugiej - kolizyjne skrzyżowania, brak płotu itd. W każdym razie bez problemu dało się utrzymać autostradową prędkość przelotową, a jedynymi zwalniaczami były wyrastające zwykle na granicy województw posty milicji, obok których trzeba się przeturlać 50 km/h.
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Kijowa, który przejechaliśmy w poprzek w 20 min. (świetny system wewnętrznych przelotówek przez miasto) i udaliśmy się do Bykowni. Jest tam największy na Ukrainie cmentarz ofiar komunizmu, głównie z czasu stalinowskiego wielkiego terroru lat 1937-1938. Pochowano tam ok. 100-120 tysięcy ludzi, w tym 3,5 tysiąca Polaków, ofiar zbrodni katyńskiej. Obecnie trwa budowa cmentarza, który ma zostać otwarty jesienią przez prezydentów Ukrainy i Polski.







Wieczorem zaś pojechaliśmy metrem do centrum Kijowa, na Majdan Niepodległości, gdzie była pomarańczowa rewolucja.



Do metra nie ma biletów, ale kupuje się specjalne żetony po 2 hrywny. Jeśli nie ma bramek ich wrzucenie przy wejściu jest kontrolowane przez specjalną panią konduktor.



Dzień 5 (484 km.)
Upłynął nam na drodze z Kijowa do Charkowa. „Autostrada” się w zasadzie skończyła, jednopasmówka jest w przyzwoitym stanie, ale jazda wymaga slalomu między kamazami i ładami bądź dramatycznego ratowania się przed pędzącymi mercedesami czy lexusami. Tak na marginesie na Ukrainie jest bardzo mało samochodów klasy średniej, typu Volkswagena, Opla czy Peugeota. Naród jeździ albo ładami, zaporożcami, żiguli, wołgami i innymi wynalazkami albo terenowymi Mercedesami, Lexusami czy Toyotami.

Dzień 6 (344 km.)
Rano pojechaliśmy do Piatichatek, dzielnicy Charkowa, gdzie pogrzebano prawie 4 tyś. polskich oficerów zamordowanych przez NKWD w 1940 r. w obozie w Starobielsku.







Następnie ruszyliśmy na południe w kierunku Krymu. Z Charkowa jest świetna autostrada (już bez cudzysłowu, tak oznaczona na mapach i znakach) w kierunku Dniepropietrowska. Jedzie się przez step, po drodze nie ma żadnych miast, tylko pola i plantacje słoneczników. Trzeba uważać z benzyną, gdyż odległości między stacjami sięgają często 50 km. Przed Dniepropietrowskiem autostrada zamienia się w jednopasmówkę z wyrwami w asfalcie, a za miastem odzyskuje nieco jakości aż do Zaporoża.
W Zaporożu po zalogowaniu się na nocleg przeszliśmy się wieczorem po mieście, którego główną atrakcją jest sympatyczna plaża nad Dnieprem. Reszta to bloki z wielkiej płyty i zakłady przemysłowe.

Dzień 7 (290 km.)
Jako, że wypadła niedziela udaliśmy się rano do kościoła, gdzie okazało się, że mamy dwie Msze do wyboru - jedną po ukraińsku, a drugą po angielsku. W Charkowie studiuje całkiem spora grupa Afrykańczyków, którzy tworzą zwarte środowisko i dogadali się z lokalną parafią w sprawie Mszy św. w języku dla nich nieco bliższym niż ukraiński. A do tego część śpiewów wykonują w swoich lokalnych językach. Niebanalne przeżycie na głębokim wschodzie Ukrainy.
Z Zaporoża pojechaliśmy w stronę Mierzei Arbackiej, wąskiego przesmyku na wschodzie Półwyspu Krymskiego. Zatankowaliśmy i zjedliśmy w Geniczesku, ostatnim większym mieście i ruszyliśmy na południe mając w planie nocleg nad morzem w połowie mierzei. Droga po kilkunastu kilometrach zamieniła się w szutrową, pozbawioną co prawda większych dziur ale w dużej części w formie tarki.





TDM i Varadero dały radę śmigać ok. 60 km/h, Fazer został trochę z tyłu, ale bez problemu znaleźliśmy odludne miejsce na nocleg.



Rozłożenie namiotów utrudniał co nieco silny wiatr



ale wrażenie noclegu nad morzem w zupełnym outdoorze wynagrodziło trudy.



« Ostatnia zmiana: Lipiec 31, 2012, 23:44:07 wysłana przez paprot »
Był TDM 4TX, jest Varadero SD01

Offline paprot

  • TDM User
  • Warszawa
  • 120 km/h
  • ***
  • Wiadomości: 160
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #1 dnia: Lipiec 31, 2012, 17:46:31 »
Dzień 8 (209 km.)
Rano ruszyliśmy w stronę riwiery krymskiej mając do przejechania drugą połowę Mierzei Arbackiej. Daniel nieco przecenił właściwości terenowe TDM’a, co zakończyło się spektakularną glebą i półgodzinnym zbieraniem rozsypanych części i bagaży.





Na samym Krymie zwiedziliśmy XIV-sto wieczną Twierdzę Genueńską w Sudaku. Najwyższa baszta (na ruiny której mimo zakazu się wdrapaliśmy) wznosi się 170 m. nad poziomem morza, co w połączeniu z jego bezpośrednim sąsiedztwem robi fenomenalne wrażenie.





Nocleg znaleźliśmy w miejscowości Rybacze w nowym prywatnym domu wczasowym (100hr za osobę w dwójce, + pościel, ręczniki, klimatyzacja), co w obliczu problemów ze znalezieniem na Krymie czegoś sensownego jakościow w sensownych pieniądzach okazało się niezłą ofertą.

Dzień 9 (rest day)
Dzień bez motocykla. Rano wylegiwaliśmy się na kamienistej plaży, kąpaliśmy się w morzu z meduzami i jeździliśmy pontonem za skuterem wodnym. Po południu zrobiliśmy z Danielem potygodniowy przegląd motocykli (naciąganie łańcuchów, smarowanie, dokręcanie reszty części po wywrotce), a wieczorem poszliśmy na kolację do sympatycznej tatarskiej knajpy w miasteczku, gdzie wyczerpałem swój limit objedzenia się frutti di mare na najbliższy czas.

Dzień 10 (299 km.)
Bagaże zostawiliśmy w pokojach w Rybaczach i na luzie zrobiliśmy sobie objazd zachodniej części Krymu.
Zaczęliśmy od Liwadii koło Jałty, pałacu, w którym Wielka Trójka podzieliła w 1945 powojenny świat. W czasie konferencji jałtańskiej mieszkał tu Franklin Roosevelt, a dziś można oglądać stół, przy którym obradowano a także pamiątki po ostatnim carze - Mikołaju II.



Dalej mieliśmy zobaczyć pałacyk Jaskółcze Gniazdo w Gasprze, ale okazało się, że na Krym przyjechał prezydent Ukrainy i w związku z tym zamknięto wszystkie główne drogi. Postanowiliśmy się w związku z tym przecisnąć lokalnymi dróżkami nad morzem, po drodze zjedliśmy obiad czekając na odwołanie blokady i w końcu udało nam się przecisnąć do Ałupki, gdzie obeszliśmy dookoła pałac księcia Woroncowa. Budowla jest o tyle ciekawa, że stanowi mieszankę staroangielskiego zamczyska z meczetem i rosyjską infrastrukturą.



Znad morza skręciliśmy wgłąb półwyspu i pojechaliśmy do Bakczysaraju, dawnej stolicy Chanatu Krymskiego. Mimo dość pokaźnych jak na Ukrainę cen biletów warto obejść cały kompleks pałacowy z haremem i meczetem, w których wiernie została oddana atmosfera dawnej świetności muzułmańskich władców Krymu.











Kilka kilometrów dalej znajduje się skalne miasto Czufut-Kale. Położone za szczycie płaskowyżu w ciągu wieków było schronieniem dla małych grup etnicznych czy religijnych, m.in. dla Karaimów, żydowskiej grupy wyznaniowej odrzucającej pozabiblijną tradycję i autorytet rabinów, a opierającej swą wiarę przede wszystkim na Pięcioksięgu Mojżesza.





Przy parkingu trzeba uważać na naciągaczy, którzy chcą wieźć do skalnego miasta terenówkami twierdząc, że wycieczka trwa 3,5 godziny. W rzeczywistości do przejścia jest ok. 1,5 km. i w niecałe 2 godziny byliśmy z powrotem przy motocyklach.
100 km. powrót do Rybaczy o zmroku obfitował w atrakcje typu wąskie wiejskie drogi, zapiaszczone serpentyny i kamazy bez świateł, ale na nocleg dotarliśmy bez większych problemów

Dzień 11 (506 km.)
Zaczął się nasz powrót do Polski.
Z Rybaczy ruszyliśmy w kierunku Symferopola (warto zwrócić uwagę na 70 km. linię trolejbusową ciągnącą się przez lasy nad morze) i dalej przez Kherson i Nikołajew pod Odessę. Dla mnie był to najcięższy dzień na całym wyjeździe. Od prawie dwóch tygodni jeździliśmy w upale sięgającym trzydziestu kilku stopni w cieniu, co się w końcu skumulowało i skończyło dla mnie womitywnie i wycieńczeniowo. Dojechaliśmy jednak (ja resztką sił) na całkiem sympatyczny kemping przed Odessą w okolicach miejscowości Rybakówka (GPS: 46.609777 31.312403). Styl domków był późnogierkowski, obsługa mówiła po angielsku, pościel i ręczniki w cenie, opłata niewygórowana. Ja dałem radę się tylko wykąpać i zjeść 2 sucharki, po czym zasnąłem na 12 godzin, reszta ekipy poszła się jeszcze kąpać w Morzu Czarnym.

Dzień 12 (689 km.)
Rano obudziłem się w całkiem dobrej formie. Po zobaczeniu na gpsie ile czeka nas dziś kilometrów po ukraińskich drogach dziarsko ruszyliśmy w stronę Odessy i dalej, autostradą, do Umania. Ten odcinek drogi okazał się rewelacyjny, równy asfalt, zero policji, więc trochę nadgoniliśmy dystans. Jedynym mankamentem okazała się jakość paliwa. Varadero osiągnęło na tym odcinku rekord spalania: 12 l. / 100 km. przy prędkości trochę ponad autostradowej. Fazer spalił 9l., co mu się podobno kiedy indziej nie zdarza. Z Umania skręciliśmy na zachód do Winnicy i dalej (już zdecydowanie gorszą drogą) do Chmielnickiego. Noc spędziliśmy w pobliskim Gródku.

Dzień 13 (375 km.)
W związku z powrotem na Kresy postanowiliśmy obejrzeć twierdze w Kamieńcu Podolskim i Chocimiu.
W Kamieńcu Podolskim warto zobaczyć katedrę, którą będący we władaniu miasta w latach 1672-1699 Turcy przerobili na meczet i dobudowali minaret. Po odbiciu miasta przez Polaków na minarecie postawiono figurę Matki Bożej i tak już do dziś zostało. Obok katedry znajduje się też symboliczny nagrobek Pana Wołodyjowskiego. Przez malowniczy rynek doszliśmy do samej twierdzy, po której dziś zostały mury obronne i szereg baszt. Można połazić po wewnętrznym dziedzińcu, murach czy wejść na wieżę.



Dalej podjechaliśmy do Chocimia, który na mnie zrobił większe wrażenie. Ta twierdza malowniczo położona nad Dniestrem jest trochę mniejsza od kamienieckiej, ale wewnątrz murów jest sporo budowli, typu zbrojownie, kościół, można też zejść do podziemi czy zobaczyć salę tortur w baszcie.



Po zwiedzaniu ruszyliśmy w Karpaty. Polecam drogę N09 w stronę granicy z Rumunią, równa, kręta, górska, niby cały czas obszar zabudowany (100 km. dłuuugich wiosek przechodzących jedna w drugą), ale przejechaliśmy bardzo sprawnie i z dużą przyjemnością.



Celem było miasteczko Rachów - wg przewodnika prowincjonalnie urokliwe centrum turystyczne ukraińskich Karpat. W rzeczywistości okazało się zapyziałe i mało sympatyczne. Zakwaterowaliśmy się w tourbazie „Cisza”, która poziomem dorównywała schronisku młodzieżowemu pośredniej klasy, motocykle zostawiliśmy na melinowatym podwórku pod czujnym okiem stróża i wieczorem wypiliśmy piwo na kolację, bo nic innego nie udało się znaleźć.

Dzień 14 (282 km.)
Rano czym prędzej ewakuowaliśmy się z Rachowa i popędziliśmy całkiem niezłymi drogami w stronę Połoniny Równej, która miała być jedną z większych atrakcji wyjazdu. Kupiliśmy jedzenie i zatankowaliśmy w Pereczynie  i przez Turi Remety ruszyliśmy w górę. W Turiczkach strzałka pokazuje drogę do Lipowca, która po początkowym asfalcie zminia się w kamienisto-błotny trakt przez las. Od Lipowca na szczyt połoniny jest już w miarę równa droga z betonowych płyt





Wjechaliśmy bez problemów, choć Daniel raz się zawiesił między płytami na puszce katalizatora TDMa i trzeba go było ręcznie wyciągać a Kamil z Mariuszem zamiast skręcić wjechali do lasu i urwali crash-pada. Po rozejrzeniu się na szczycie



jako, że zaczęło siąpić postanowiliśmy zanocować w dawnej radzieckiej bazie rakietowej





podziwiając piękne widoki dookoła.







Dzień 15 (581 km.)
Rano obudziliśmy się skostniali po nocy w otoczeniu betonu, a do tego dość mocno wiało na szczycie. Zaczęliśmy się zbierać objeżdżani przez Ukraińców w ładach, którzy dziarsko podjeżdżali na szczyt, żeby czesać bieszczadzkie jagody.



Zjechaliśmy sprawnie i bezproblemowo i wjechaliśmy na jeden z największych dramatów drogowych wyjazdu, czyli drogę N13 do granicy w Krościenku. 200 km. slalomu między wyrwami w asfalcie, kto może, niech unika. A po drodze nadgraniczny post wojskowy, w którym żołnierze sprawdzili nam paszporty w kaskach i byli zainteresowani głównie przygazówkami.
Granica w Krościenku okazała się pusta, panowie celnicy ukraińscy zaproponowali nam szczegółową kontrolę bagażu połączoną z rozkręcaniem motocykli, my im zaproponowaliśmy po 10$ i po kwadransie byliśmy w Polsce.
Droga E371 w Polsce to już bajka po doświadczeniach ukraińskich. Równo, sprawnie, w miarę szeroko. Jedyna przygoda, która się zdarzyła po drodze do domu spotkała Daniela i jego TDMa. Otóż w okolicach Kolbuszowej zaczął kopcić jak stara cezeta, najpierw podejrzenie padło na ukraińskie paliwo, ostatecznie okazało się, że pękł mu przewód z olejem. Silnik się na szczęscie nie zatarł, motocykl z częścią moich bagaży zostawiliśmy u miejscowego księdza proboszcza w garażu i wróciliśmy we dwóch na Varaderze.

Przejechaliśmy w sumie 5315 km.
Ukraina jest piękna, bezpieczna, ludzie bardzo chętni do pomocy i życzliwi.
GPS Garmin Montana 600 z CityNavigator Europe - zupełnie wystarczająca do nawigowania po Ukranie; dodatkowo wgrałem ręcznie topo Połoniny Równej ze strony marshruty.ru
mapa samochodowa Demarta Ukraina 1:1000000 dla ogólnej orientacji
przewodniki Bezdroży „Ukraina zachodnia” i „Krym” - bardzo dobre
motocykle paliły 2-3 l. więcej na 100 km. niż w Polsce, ale żadnych awarii w związku z jakością paliwa nie mieliśmy.
Polecamy!  :deadbeer:

« Ostatnia zmiana: Lipiec 31, 2012, 23:50:24 wysłana przez paprot »
Był TDM 4TX, jest Varadero SD01

Offline Raffik

  • TDM User
  • Wieś pod Krakowem, miedzy Wieliczką a Bochnią... Kiedys Katowice...
  • 250 km/h
  • *****
  • Wiadomości: 2001
  • CRF1000 ATAS
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #2 dnia: Lipiec 31, 2012, 17:59:22 »
zajebista wyprawa :)
Four wheels to move Your body...
Two wheels to move Your soul...

Offline Marchewa

  • Przyjaciele
  • wielkopolska
  • 250 km/h
  • *****
  • Wiadomości: 2270
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #3 dnia: Lipiec 31, 2012, 22:21:02 »
Paprot....zajebista wycieczka.....bez napinania....aż chce się jechać Twoim tropem :deadtop4:

Offline grubymisiek

  • TDM User
  • Wrocław
  • 120 km/h
  • ***
  • Wiadomości: 208
  • no 5PS :/
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #4 dnia: Lipiec 31, 2012, 22:43:56 »
Dzięki za relację, gratuluję!

Offline Batman

  • chory ale natchniony
  • TDM User
  • Trzcianka
  • 250 km/h
  • *****
  • Wiadomości: 770
    • Batmanistyczne motocyklowe podroże
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #5 dnia: Sierpień 01, 2012, 08:22:58 »
Fajna trasa, fajna relacja :deadbeer:
Jak się sprawował Garmin? Zastanawiam się nad takim urządzeniem (raty allegro rulez :deadbandit: ) tylko w granicach +/-1000 pln (Etrex Legend HCx, Etrex 20, Etrex 30, Dakota 20, GPSMap 62, Oregon 450, itd) ale jest ich tak dużo, że nie ogarniam. Potrzebuję coś do nawigacji pieszej, terenowej i samochodowej w jednym. Właśnie padł mój drugi Lark (1 lark = 1 rok)... Masz jakieś pojęcie doradcze w tym temacie?

A testowałeś bramki w Kijowie? Przejście bez żetonu? Mam wrażenie, że mają za zadanie łamać nogi :deadeek: :deadgrin: Nie odważyłem się i jeździłem na niebieskich krążkach :deadtop4:
www.moto-batman.pl - już nie tylko o moto :)

Offline paprot

  • TDM User
  • Warszawa
  • 120 km/h
  • ***
  • Wiadomości: 160
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #6 dnia: Sierpień 01, 2012, 09:22:45 »
Dzięki wszystkim za dobre słowa! :deadbeer:
Co do Garmina:
- jestem bardzo zadowolony;
- też się zastanawiałem nad GPSMap 62, ale wybór padł na Montanę ze względu na większy ekran przy tej samej funkcjonalnosci;
- bez problemu można obsługiwać w rękawiczkach;
- początkowo ciężko mi było ogarnąć opcje urządzenia; np. na Ukrainie trzeba wyłączyć omijanie dróg międzystanownych, żeby prowadził po głównych a nie po opłotkach; albo długo się męczyłem z ustawieniem informacji o prędkości, manewrach itp. wyświetlanych w czasie nawigowania; w każdym razie obsługa sklepu, w którym kupowałem garmina okazała się tu bardzo cierpliwa i pomocna;
- Garmin City Navigator Europe NT w kwestii Ukrainy okazał się zgodny z opisem, tzn. bez problemów nawigował między miastami, ale dokładne adresy miał tylko w dużych miastach, takich jak Lwów, Kijów, Charków; w mniejszych trzeba się było pytać przechodniów o drogę;
- fajne jest wgrywanie map topo, ja korzystałem z marshruty.ru i po Połoninie Równej prowadził jak po sznurku
- mocowanie mam motocyklowe garmina przyczepione do zegarów za pomocą zwykłego kątownika za 2 zł. ze sklepu metalowego; nawigacja nigdy nie wypięła się sama, odpadają też problemy z ładowaniem; chociaż montana jest fajna, bo w razie potrzeby można włożyć zwykłe paluszki AA zamiast akumulatorka;
- podobno jest pancerny, chociaż ani razu mi nie zleciał ani porządnie się nie zamoczył; w każdym razie deszczem się nie przejmowałem;
W kijowskim metrze pokornie poświęciliśmy 2 hrywny na legalny przejazd ;) Na jednej stacji nie było pałąków w bramkach, ale stała groźna pani konduktor (na Ukrainie każdy funkcjonariusz w mundurze jest groźny) i bacznie patrzyła, czy aby na pewno się wrzuca żeton.
« Ostatnia zmiana: Sierpień 01, 2012, 09:36:31 wysłana przez paprot »
Był TDM 4TX, jest Varadero SD01

Offline Batman

  • chory ale natchniony
  • TDM User
  • Trzcianka
  • 250 km/h
  • *****
  • Wiadomości: 770
    • Batmanistyczne motocyklowe podroże
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #7 dnia: Sierpień 01, 2012, 09:27:59 »
Ale dobrze Cię prowadziła mapa po asfaltach? Coś jak AutoMapa? Z jaką jeździsz?
www.moto-batman.pl - już nie tylko o moto :)

Offline Grum

  • Przyjaciele
  • 180 km/h
  • ****
  • Wiadomości: 262
  • Pokój na drodze...ludziom i jednośladom.
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #8 dnia: Sierpień 01, 2012, 09:33:43 »
Super!!!!!!!!!!!
Dzieki , że chciało Ci się to tak wspaniale opisać.
Tak powinno sie zachęcać do podróży...
pzdr

Offline paprot

  • TDM User
  • Warszawa
  • 120 km/h
  • ***
  • Wiadomości: 160
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #9 dnia: Sierpień 01, 2012, 09:58:42 »
Po wyłączeniu wszystkich opcji omijania poza drogami gruntowymi Garmin po asfaltach wyznaczał trasę i prowadził bez problemów, baza POI na Ukrainę też jest całkiem niezła. W porównaniu z Automapą ma prymitywniejszy wygląd, ale jest skuteczny.
Przy wyszukiwaniu adresów problemem było tłumaczenie nazw miast i ulic z języka ukraińskiego pisanego cyrylicą na nazwy zeuropeizowane w Garminie. Pomocna była mapa Demartu, która miała przy każdym mieście nazwę ukraińską, polską i zangielszczoną, która zwykle się zgadzała z garminową.
Był TDM 4TX, jest Varadero SD01

Offline michael

  • TDM User
  • Łódź
  • 60 km/h
  • **
  • Wiadomości: 72
  • był 4TX '01...
Odp: Tour de Ukraina
« Odpowiedź #10 dnia: Sierpień 18, 2012, 09:49:39 »
Klasa relacja. Ja za tydzień uderzam na Krym pociągiem.
Pozdrawiam  :deadbeer:
gg 1068836