:deadtop4:
Wstępniak.
Jest koniec kwietnia 2016. Siedzę przed zimną filiżanką kawy, wpatrzony bezmyślnie w ścianę naprzeciwko. Stało się to czego nigdy bym się nie spodziewał. Nigdy. Marzenie, dwa lata planowania, czekania, załatwiania i niepewności. Oszczędzania, logistyki, pomysłów i ... nagle wszystko się posypało. Co zawiodło? To bez znaczenia dla treści. Po prostu sprawy osobiste. Jeden dzień, dokładnie w samym środku niedoszłej dwumiesięcznej wyprawy muszę być tu gdzie przebywam na co dzień.. Pewnych spraw nie da się przewidzieć i zawsze trzeba się z tym liczyć. Mieć alternatywę.
Nie ma jednak takiej porażki której nie dało by się przekuć w sukces. Choćby zupełnie niewielki...
Tak więc zostałem z czasem i forsą. Plan runął. Postanowiłem wsiąść na motocykl i pojechać przed siebie. Bez naprężania się na ilość kilometrów, bez obowiązku trzymania się jakiegokolwiek planu, niedaleko i z jednym tylko ograniczeniem i jednym wątłym postanowieniem. Ograniczenie to czas a postanowienie to... Poznać w końcu choć trochę Rumunię. Nie przeciąć ją tranzytem jak zwykle. Nie "zaliczać" jeszcze raz znaną Transalpinę albo Transfogaraską tylko poznać, spróbować, zapamiętać jak pamięta się swoją własną przygodę.
W pierwszy wolny dzień pakuję namiot, zapas benzyny, wsiadam na zatankowany motocykl i ruszam przed siebie.
Nie opiszę wyjazdu spod domu. Opiszę go od pierwszego kontaktu z tym nieokreślonym czymś co mówi nam że już jesteśmy w podróży.
1-wszy dzień.
Jest takie miejsce.
Bieszczady, niedaleko granicy z Ukrainą. Kręte, asfaltowe drogi, zatłoczone od drzew pobocza, rozległe połoniny zarośnięte niewysoką trawą. Zakręty, zakręty, zakręty. Raj dla motocyklisty.
Pośród tych dóbr, swoje miejsce znalazł Włóczykij Stan i miejsce nazwał... No kto był ten wie jak je nazwał.
Będę wracał tam zawsze kiedy będzie mi to po drodze i trochę nie po drodze. Tu właśnie, można powiedzieć że rozpocząłem i zakończyłem swoją tegoroczną przygodę.
To tutaj od progu witają gościa motocykle.
(http://www.tdm.pl/media/files/9b970adf08163b5d3f8219213ec7f390.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/e0b4e11f75cae47c0d61cc067dc3ba53.jpg)
Tu wieczorami płonie ognisko i da się usłyszeć motocyklowe opowieści.
(http://www.tdm.pl/media/files/ddf2b47c0d1b89512f3802162602ec3e.jpg)
Tu odstawiwszy motocykl zaczniesz liczyć gwiazdy czy to od upojenia czy od niespotykanego w aglomeracjach zjawiska.
(http://www.tdm.pl/media/files/3a21bed34ed1b0b919eb53e59f8ab29e.jpg)
Umęczony podróżą odpoczniesz śpiąc bezpośrednio nad swoim motocyklem, w namiocie albo w luksusach domowego zacisza.
(http://www.tdm.pl/media/files/283f692c9ee56d582c3432506aab7433.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/164ac4fa52c728aa5c5d64a620a1d84c.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/808a63ee02ac27d759418b9434b9de89.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/8f226862f9fb870d631bd86c692ab545.jpg)
Rano dostaniesz swoją jajecznicę i nie będziesz chciał odjechać, siedząc przy kawie i słuchając o bieszczadzkich przypadkach.
(http://www.tdm.pl/media/files/0c4aa1fcc8dce7ea1231de619b9ceba1.jpg)
Tutaj też, tak jak ja możesz rozpocząć swoją podróż.
Kto poznaje?
:deadtop4:
7-my dzień.
Otwieram oczy.
Wokół panuje półmrok przecięty wąskim snopem światła wdzierającego się zza zasłony.
Ciszę mąci szum klimatyzatora uwieszonego nad telewizorem i odgłosy codziennego życia zza uchylonych drzwi balkonu. Jestem w hotelu. Panoramę z hotelowego okna w całości wypełnia blok mieszkalny. Cieszę się w duchu że to nie ja spieszę się trzaskając drzwiami, że to nie ja zmywam właśnie naczynia, że nie ja za chwilę wyjdę do pracy i że nie muszę patrzeć na zegarek.
Schodzę na śniadanie. Czerwony wystrój strefy karmienia i uwieszone dookoła lustra w niewielkim pomieszczeniu, przytłaczają kiczem ale kawa smakuje tak samo jak wszędzie. Schodzą się ludzie. Zasiadają w miękkich fotelach z brązowego skaju, a te pod ciężarem masy trzeszczą, imitując szlachetność cienko wyprawionej skóry.
Krzątania się nie ma końca. Zarośnięty typ w dżinsowej kamizelce otwiera i zamyka stalowe pojemniki z parówkami i jajecznicą. Ktoś inny przebiera w spodkach, żeby dobrać jakiś do filiżanki. Młody człowiek siedzący tyłem do mnie rozmawia przez telefon, nerwowo stukając pantoflem o wyłożoną panelami podłogę. Starszy pan obok, mówi do swojej słuchaczki mlaszcząc przy tym głośno. Słyszę jak jego sztuczna szczęka nie nadąża za dziąsłami sklejona przeżuwaną masą. Dźwięk ten przypomina ocierające się o siebie w zamkniętej dłoni kości do gry. Do jadalni wchodzą trzy panie, chyba z obsługi hotelu. Przyszły do pracy. Witają się po bułgarsku a pasące się gremium odpowiada chórem swoje "dobro utro". Z wysiłkiem wymuszam na sobie przyjazne kiwnięcie głową. Na to wszystko barman włącza radio i cały harmider tonie w kakofonii rytmicznych dźwięków. Moje śniadanie zaczyna się i kończy na kawie.
Jeszcze wczoraj myślałem żeby zostać tu na jeden dzień. Spełnić patriotyczną potrzebę wyszukania śladów Warneńczyka. Zobaczyć... No po prostu zobaczyć to na co patrzą ludzie przyjeżdżając tu na wczasy.
Nabrawszy jednak optymizmu po wyjeździe z hotelu, przejeżdżam tylko przez w pełni zalane słońcem centrum i czym prędzej wyjeżdżam z tłocznej aglomeracji.
Jadąc do kamiennego lasu nie nadwyrężam się zbytnio. To kilkanaście kilometrów zwykłej jak hotelowe śniadanie drogi.
Jeszcze tylko bilet i wysłuchanie ciekawostek od poligloty sprzedającego ten bilet. Sprzedawca, nie wiedzieć czemu opowiada mi o jednej ze skał w kształcie penisa. Że szczęście przynosi jego dotknięcie, że coś tam, coś tam... Zostawiwszy kurtkę i kask motocyklowy odchodzę czym prędzej na swoją wycieczkę, chcąc zapomnieć co usłyszałem.
(http://www.tdm.pl/media/files/c0c69abbe07c46382d8110cc9892122e.jpg)
Jestem. Będąc już samemu pośród formacji skalnych, trudno jest uwierzyć że to dzieło natury. Fascynujące jest, że w sobie tylko znanym powolnym procesie, stworzyła owa natura skalne kolumny wydrążone w środku.
(http://www.tdm.pl/media/files/9f828956b46c79990642ec5427f3ea57.jpg)
Geneza powstania tego miejsca nazywanego kamiennym lasem została już przez naukowców objaśniona ale nie będę silił się na przytaczanie tu mądrych teorii.
Miejsce jawi się jak świątynia zaprojektowana dla bóstwa chaosu. Niektóre kolumny porozrzucane bez ładu, sterczą dumnie górując nad tymi przewróconymi ręką człowieka albo zębem czasu. Rzadka trawa plącze swoje korzenie w piachu. Jaszczurki grzeją się w słońcu żeby polować na masę mieszkających tu owadów.
(http://www.tdm.pl/media/files/f910fe403cd54904bf17e44f53e13cc5.jpg)
Byliny uczepione pęknięć w skale wegetują czekając na życiodajną wilgoć.
Kolumny z daleka strasząc porowatością pumeksu, w dotyku są zupełnie obłe i pozbawione ostrych krawędzi.
Ich skalisość stępiona tysiącleciami przez wiatry, upały, deszcze, nie rani dłoni. Gładka, choć pofałdowana powierzchnia oddaje zmagazynowany nocą chłód każdemu kto zechce tego chłodu zażyć.
Będąc tu samemu, siedząc na gorącym piachu pośród cylindrycznych form, czuje się że czas nie ma znaczenia. Że to nie czas jest wyznacznikiem istnienia tylko "Zdarzenia" nazywane przez nas "Przypadkiem".
Wszystko wokół w prześmiewczy sposób udowadnia, jak krótko "Jesteśmy" i czym dysponujemy. Jakie to "Być" jest ulotne i jak często marnotrawione.
To miejsce to świadectwo zdarzenia którego początku nie widział żaden człowiek a zakończenie nie będzie znane pokoleniom. Tworzone i rujnowane bez naszej ingerencji.
(http://www.tdm.pl/media/files/74eef31ce9d915aac30d383ba135f5bc.jpg)
Z zamyślenia wyrywa mnie piskliwy słowotok młodej dziewczyny obejmującej największy ze słupów. Ten właśnie o kształcie fallicznym.
Rozpromieniona, stojąc na palcach obściskuje kawał bloku skalnego, przywarłszy ciałem do chłodnej powierzchni pokrytej tu i ówdzie mchem. Piskliwym rosyjskim prosi swoją koleżankę o zdjęcie, co ta nie bez satysfakcji czyni.
Oddycham z ulgą, bo okazuje się że sprzedawca biletów uprzejmie opowiada o tym "wyjątkowym" słupie nie tylko mi a po prostu ma tą opowieść w swoim wyuczonym repertuarze.
Właśnie nadchodzi reszta rozgadanej wycieczki. Zostawiam im skamieniałości i jadę przed siebie. Przede mną Rodopy...
Wyszukuję na mapie kręte drogi.
Nie jest to trudne ale zanim wjadę w bułgarskie serpentyny, przede mną zakała i wrzód motocyklowej przygody. Autostrada - dojazdówka do celu. Jak się komuś nie chce jechać to wjeżdża tam i popyla ile fabryka dała dzielnie omijając wszystko co ciekawi i co daje motocyklową radość. Pokłosiem są różne dane. Podniesiona średnia prędkość podróży, spalanie motocykla, rekordy prędkości i czasu dojazdu do celu. Pewnie daje to dużą satysfakcję, oszczędza czas i trochę podnosi poziom adrenaliny ale można to samo robić niedaleko od domu. Śmietnik informacyjny którym można się potem pochwalić komuś kto podobnie spędza swój czas w podróży.
Bywa jednak że w zurbanizowanym świecie, nawet nie chcąc, można popsuć sobie dzień taką drogą. Wprawdzie niemal zawsze jest alternatywa, jakaś stara albo lokalna droga ale można się pomylić.
Jadę rozmyślając o konsekwencjach autostradowania gdy mnie to właśnie dopada. Pomyłka. Ufnie spoglądając na mapę w GPS wjeżdżam na ślimak gdzie już nie ma odwrotu. Przede mną 32 zmarnowane kilometry. Taka odległość dzieli mnie od najbliższego zjazdu.
Jedyną pozytywną konsekwencją jest to że widzę przed sobą monstrualnych rozmiarów kłęby masy zawieszonej w powietrzu. Jej sino-szary ogrom zaburza monotonię błękitnego nieba wystemplowanego małymi cumulusami.
(http://www.tdm.pl/media/files/fb59b5ff9290e03a44ffbf4db7f8115d.jpg)
Z jednej idealnie czarna, z drugiej oświetlona słońcem burza, żyje niespokojnym życiem targana od środka spazmami. Groźnie ciska elektrycznością w ziemię, rozświetlając przy tym swoje wnętrze na ułamki sekund. Odrywające się od niskiej podstawy strugi ulewy, wspierają wielotonową masę wody nie pozwalając jej spocząć na ziemi. Niemy ten pokaz siły hipnotyzuje, pozwalając zapomnieć o niefortunnej pomyłce i o autostradzie. To czas deszczu.
(http://www.tdm.pl/media/files/00e4d4faa7e1f37f42b04db6579c0841.jpg)
Jestem już na ulubionej drodze. Wicher rozciąga i rozrywa chmurę jak wstęgę i teraz jadę pod pióropuszem burzy ale w pewnym oddaleniu od epicentrum. Jedynie na horyzoncie, zza kotary z ulewy, widać czyste niebo.
Spory ruch. Samochodowe reflektory migają co chwila przerywając nienaturalną o tej godzinie ciemność.
Krople wody masowo wędrują w górę po szybie motocykla i rozpędzone wyskakują w powietrze żeby skończyć swój krótki żywot gdzieś w dole. Co chwila wycieram mokrą rękawicą wodę z szyby kasku.
Burza oglądana przez okno domu, zza szyby samochodu, widziana w TV albo słyszana w oddali jest efektowna. Można się jej bać lub nie bać. Podziwiać albo zamknąć oczy. Jadąc motocyklem czuje się wręcz jej elektryczną naturę. Burza ma swój zapach. Wiatr nie jest tylko szumem drzew zza szyby. Fizycznie napiera nie pozwalając utrzymać się w pionie. Motocykl myszkuje po drodze i nieustannie trzeba korygować jego kurs. Na całym ciele czuć uderzenia siekącego deszczu. Buty znów przemakają co do centymetra. Czuję jak woda wdziera się każdym nieosłoniętym zakamarkiem, rozlewając się zimnymi strugami po ciele.
Wszystko jednak ma swój koniec. Widzę jak przez ciężkie chmury przebija się snop światła. Tnie i topi ołowianą powłokę rozwierając ciemność i zalewa blaskiem coraz większą połać ziemi.
(http://www.tdm.pl/media/files/d953a8b09535c9d4778d8d7b0082e811.jpg)
W jednej chwili deszcz przestaje padać jak zakręcony kurkiem. Burza umiera. Niby goni mnie jeszcze swoją spłaszczoną i pozbawioną mocy szarością, niby sięga jeszcze swoim podmuchem ale jest coraz słabsza w swojej agonii. Jestem poza zasięgiem. Teraz suszy mnie słońce a po burzy zostaje wspomnienie.
(http://www.tdm.pl/media/files/15f246d52d385f3045c5e255ea25c8e9.jpg)
Wjeżdżam w Rodopy. Wybrana droga okazuje się nie mającym końca zbiorem zakrętów. Z rzadka mijane wioski przypominają skansen. Prawie nie ma ruchu na drodze. Naprzemiennie pada słaby deszcz i suszy słońce a ja nieprzerwanie wspinam się to znów zjeżdżam wijącą się serpentyną.
! No longer available (http://www.youtube.com/watch?v=HNXzFp-zkjI#)
W końcu zatrzymuje mnie ... zakaz wjazdu. Droga zasypana żwirem tak żeby żaden samochód nie mógł przejechać, znak zakazu, wokół pustka. Teraz rozumiem znaczenie znaków które mijałem co jakiś czas. I rozumiem czemu od ostatniego rozjazdu, kilkadziesiąt kilometrów stąd jadę sam. Powinienem skręcić w drogę z objazdem. Nie zrobiłem tego i teraz mam dylemat.
Dylemat trwa dwie sekundy. W jednej myślę o powrocie do objazdu, w drugiej ruszam na przód żeby zaspokoić ciekawość, bo objazd i tak jest za daleko.
Jadę teraz zamkniętą dla ruchu drogą robiąc w głowie zakłady jaka przyczyna kazała postawić ten znak. Stawiam na zwalone ze skarpy kamienie. Niemal na pewno nawiedziła to miejsce nawałnica i naruszyła zwietrzałe głazy strącając je na drogę. Pewnie za kilka dni zostaną uprzątnięte i po znaku nie będzie śladu.
Przynajmniej raz się nie mylę. Kamienie, głazy, kamyki leżące co jakiś czas na drodze, utwierdzają mnie tylko w przekonaniu że wybór nie może zależeć od okoliczności a od pomysłu. Dziwi tylko fakt że kamienie nie są porozrzucane na całej jezdni a tylko na jej jednym pasie, uprzątnięte od strony przepaści. To nic. I tak cała szerokość jest tylko dla mnie.
(http://www.tdm.pl/media/files/394218997cba0b8d4d0cece797a9fef8.jpg)
Jadę tak podziwiając swoją przenikliwość aż na 20-tym kilometrze zatrzymuje mnie następny wał usypany z ziemi. Usypany na całej szerokości szosy, broni dostępu do... zapadliska. W tym miejscu jezdnia podmyta siłami natury zwaliła się w przepaść, pozostawiając po sobie popękany asfalt odlepiający się od pobocza... I to jest właśnie prawdziwa przyczyna postawienia znaku zakazu. Brak drogi.
(http://www.tdm.pl/media/files/5be0c6baf96d7cf7641c020917aa19c9.jpg)
Zostawiam motocykl i idę na rekonesans. Dzika, nadludzka moc zabrała kilkadziesiąt metrów jezdni. Wygląda to jakby głodne, niewyobrażalnie wielkie monstrum ugryzło górę dla sprawdzenia smaku. Nie jestem tu pierwszy, bo wały usypane z obu stron zapadliska sugerują że od czasu do czasu ktoś jednak z tej drogi korzysta. Czy to pieszo, czy może rowerem. Ale czy da się motocyklem?
Skoro tu jestem, nie zawrócę. Po asfalcie nie przejadę, ale jest jeszcze stabilne pobocze. Wiadomo jak to jest. Jak się jeździ na przykład po placu, z łatwością można jechać po linii nie zjeżdżając z niej na centymetr, chociaż zjechanie z niej nie ma żadnych konsekwencji. Inaczej jest jeśli ma się tylko jedno podejście a skutek może mieć wpływ na losy wszystkiego. Ruszam więc i turlam się po poboczu skamieniały czekając co się stanie. To krótka chwila. Jeszcze tylko przejazd przez wał po drugiej stronie, chybotliwe lądowanie na płaskiej nawierzchni za usypaną blokadą i przede mną następne dni w przyszłości :)
(http://www.tdm.pl/media/files/0fb39fb7dd59c70dd3479e3e6e302830.jpg)
Wiem że to urwisko wygląda jakby można było puścić tamtędy dziecko bez obawy. Że to żadne ekstremum. Że wystarczyło po prostu przejechać. Jednak głusza pośrodku której jestem, wspominki o przygodzie z Karpat, konieczność samoradzenia sobie i świadomość że upadek z motocyklem nie wiadomo ile w dół to nie złapanie gumy i nie zakopanie się w glinie... No zwyczajnie wyobraźnia wyostrza zmysły i koloryzuje efektownie zmyślając najróżniejsze zakończenia przygody :) W związku z tym lekki cykor gdzieś tam z tyłu głowy każe ściskać kierownicę, wpatrywać się w dół, przeżywać dwa razy za mocno rzeczy z natury o wiele mniej dzikie i niebezpieczne.
(http://www.tdm.pl/media/files/07e78b3fd652617ab894d956b545e3e0.jpg)
Reszta dnia to zakręty, góry, tabory Cyganów przemieszczających się w sobie znanym kierunku, znów zakręty, jakieś miasto, deszcz, słońce, zakręty, zakręty, zakręty.
(http://www.tdm.pl/media/files/57b90bade605e61fcf4ff41ddce26e91.jpg)
Im gorsza droga tym lepsza. Im wolniej jadę tym więcej widzę. Im szybciej jadę tym więcej błędów robię i zakręty wypluwają mnie a to na drugi pas, to znów na skraj pobocza. To nic. Przecież jestem tu sam na mojej drodze z moją przygodą i nikt oprócz mnie samego nie ma wpływu na to co było, gdzie jestem i co się stanie za chwilę.
(http://www.tdm.pl/media/files/db6aa859621b8016e3bef961964afd6f.jpg)
Bo bycie w podróży jest proste. Wystarczy zadbać o swój los.
Mapa:
(http://www.tdm.pl/media/files/bb2b25290ad0f5834c115b198d4333a4.jpg)
:deadtop4:
10-ty dzień.
Tak brzmi naturalny budzik około piątej nad ranem. Tak! Wiosną nie uświadczysz ani jednej cykady. Ptaki za to są bardzo wyraziste.
! No longer available (http://www.youtube.com/watch?v=PukljPdBfaY#)
Choć ociągam się jak umiem, coraz częściej patrzę w kierunku wyjazdu z kempingu. Piję drugą kawę, wynoszę wszystko z namiotu, roluję karimatę. Siadam, coś notuję, znów zbieram szpargały. I tak aż do momentu kiedy już nic nie zostało na ziemi, ja stoję ubrany w motocyklowe ciuchy a motocykl jest gotowy do wyjazdu.
Jedenasta.
Słońce skraca cienie i podnosi temperaturę. Sens bycia tu zniknął razem z ostatnią rzeczą zapakowaną na motocykl.
Przekręcam stacyjkę. Słyszę dobrze znany dźwięk pompy paliwa. Wciskam starter rozrusznika. Szorstki, mechaniczny warkot zagłusza ptasie rozmowy. "Obelisk" ożył. Wsiadam na motocykl. Wyjeżdżam wolno z kempingu, z plaży, z małej uliczki. Jestem w drodze.
(http://www.tdm.pl/media/files/a80b77a37e17b6dacc956ffb02fa492a.jpg)
Wiem że to tylko maszyna, ale jest w całej tej sytuacji coś trochę mistycznego, ciut wyjątkowego i odrobinę nieszablonowego. Takie czary. Przecież przez cały rok, dzień w dzień siedzę na tym motocyklu. Jeżdżę nim do pracy, na wypady za miasto, na randki, po zakupy, do rodziny. Wszędzie. Codzienność z nim powinna wiać obojętnością, stać się zwykłą, naturalną czynnością jak jazda samochodem. Jednak jest inaczej. Zawsze kiedy poczuję to, kiedy usłyszę syk pompy i grzechotliwe mamrotanie silnika, mam wrażenie że przenoszę się w alternatywną rzeczywistość. Pogłębia się ten stan, kiedy jestem daleko od miejsca w którym mieszkam, od przyjaciół. Wtedy tym bardziej cieszę się naiwną radością korzystania ze wszystkiego co jest w moim zasięgu.
Tak jest teraz. Po wczorajszym dniu spędzonym w jednym miejscu, teraz siedząc na motocyklu czuję fizyczną ulgę. No tak jak człowiek zmęczony pracą, który ma okazję usiąść i odpocząć. Ugasić pragnienie zimną wodą w upalny dzień. Taki głęboki oddech. Wtedy wibracje od silnika dają cielesną wręcz przyjemność i nie ma teraz nic ważniejszego od czerpania tej przyjemności. Ubranie jeszcze pachnie proszkiem piorącym ale wiem, że już niedługo zastąpi go zapach wiatru.
(http://www.tdm.pl/media/files/c7043089ca4f0f5daab1789b4426acbf.jpg)
A może to bzdury i po prostu cieszę się że jestem tu i mogę to robić co właśnie robię. Myśli czasem bywają zbyt górnolotne jednak...
Zielony i górzysty półwysep Sithonia przemierzam zachodnią stroną. Nie jest tu tak dziko i wyraźnie widać że turyści wolą tą stronę palca. Mimo to setka zakrętów z dobrego asfaltu uśmiecha się swoją krzywizną zapraszając do zabawy w psucie opon.
(http://www.tdm.pl/media/files/326ce5b891b97d4058a02b217db00dcb.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/5fa92a30870df5402a410831e34bc43a.jpg)
Droga wije się w górę i w dół, pejzaż zmienia się jak w kalejdoskopie. Nawet nie będę się wysilał żeby opisać piękno panoramy jaka od czasu do czasu wyłania się spośród drzew. Do tego nieuczęszczana droga, zamknięte jeszcze kurorty ośmielają zwierzynę do wyjścia z lasu. I jak żółwia zaskoczyć raczej nie trudno, tak jeża albo sarnę już tak.
(http://www.tdm.pl/media/files/44ce9644aaf8046c24a76056fe773de6.jpg)
Jeż po prostu usłyszawszy motocykl, zwiewa swoim jeżowym sprintem w trawę, las, krzaki. Założę się ze fuczy ale tego nie słyszę przecież. Za jednym z zakrętów zaskoczyłem młode sarny albo daniele. Nigdy nie umiem rozpoznać ich. Te zobaczywszy mnie dały nogę w stronę skarpy. To dopiero pokaz ekwilibrystyki! W życiu nie przypuszczałem że można ze strachu, po pionowej i piaszczystej skarpie uciec przed motocyklistą.
Urzekająca droga kończy się w miasteczku Arnea, rozpoczynając tym samym 30-to kilometrowy dojazd prostą jak drut drogą do jeziora Volvi.
(http://www.tdm.pl/media/files/765c7ba58fac953b09045992d62c5a63.jpg)
Dopiero objechawszy to wielkie jezioro od wschodu, mogę znów zatopić się w gąszczu małych, nieuczęszczanych dróg. I tak chłonę ten zakątek aż do granicy z Bułgarią. Tereny przygraniczne tutaj są ciekawe może dla socjologa albo studenta psychokryminalistyk i. W każdym razie to świetne miejsce do studiowania grup ryzyka. Luksusowe limuzyny po kilka ustawione niechlujnie na poboczu i gromada młodych ludzi po których widać że dużo jedzą tymi limuzynami i dużo ćwiczą na siłowni. Cyganki z dziećmi uwijające się po coś między licznymi klientami stacji benzynowej. Nędznie ubrani ludzie o niemożliwym do odgadnięcia wieku stojący nie wiadomo po co, tu i ówdzie. Nawet bezpańskie psy których nie było po stronie greckiej, tutaj szwendają się albo leżą, czekając na chłód wieczora a może na okazję do zjedzenia czegoś. Upał i wszędobylski kurz unoszony kołami ciężarówek, przyspieszają moją ewakuację. Wymieniam resztę Euro w kantorze na bułgarską walutę i za chwilę znikam stąd skręcając w pierwszą boczną drogę. Zostawiwszy za sobą sceny wyjęte z Madmaxa, zatapiam się wąskich asfaltowych łukach, krótkich prostych , zakrętach, tunelach z koron drzew i własnych myślach.
Wjeżdżam w Bułgarskie Rodopy. Nie dziwi więc że temperatura już nie rozpieszcza skwarem, że deszcz znów pada, że wiatr suszy kiedy słońce zdoła przedrzeć się przez chmury. Uśmiech nie schodzi z twarzy jak u głupiego.
(http://www.tdm.pl/media/files/1ea641423d424bb52953e3e404340976.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/32ee300d10042fe4b861a1b5849cd282.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/247826a12ac155a3d8aa46574e9c76c8.jpg)
Zmierzcha. Choć chcę jechać i jechać, to górskie powietrze przypomina że jest zimno. Mokry asfalt przypomina że jest ślisko. Kiszki grając marsza przypominają że jestem głodny. I tak to prozaiczne potrzeby prowadzą mnie do pierwszego napotkanego miasteczka w którym stoi hotel. Motocykl parkuję w ... schowku na napoje do którego wjeżdżam po schodach. Dostaję pokój z balkonem a sutą kolację zapijam bułgarską CocaColą.
Na dobranoc... Dziwne... Na dobranoc słyszę Muezzina nawołującego wiernych do wieczornej modlitwy. Nie widzę z balkonu minaretu a mimo to mam wrażenie że dzieje się to przede mną. Jego zawodzący głos niesie po całej dolinie wzmacniany głośnikami. Echo odbija się od wzgórz, wraca swym pogłosem przeczesując łąki i nie czekając odpowiedzi ginie wśród zabudowań.
! No longer available (http://www.youtube.com/watch?v=KcIk-o9UBME#)
Kiedy Muezzin spełniwszy swój piąty w tym dniu obowiązek milknie, tylko cykady debatują na swoim sejmiku o życiu o sensie i o potrzebach.
Ale w Bułgarii? Cóż... Nie pierwszy i nie ostatni raz dziwię się czemuś.
Za to wiem na pewno że mogę być spokojny o motocykl...
Mapa:
(http://www.tdm.pl/media/files/6c51204753282e951d97db8a89e215d2.jpg)
:deadtop4:
11-ty dzień.
To przełomowy dzień w którym wszystko mówi że od tej pory z każdą godziną, kilometrem, zakrętem tracą na znaczeniu rzeczy które wydawały się ważne. Jakby motocykl oddalał mnie od nich, mimo że fizycznie już się nie oddalam. Chyba chodzi o stan umysłu. Jestem przeprogramowany. Widać jedenaście dni to czas potrzebny do stania się na powrót normalnym człowiekiem bez tej cywilizacyjno-aglomeracyjnej skorupy. Nie pamiętam już niczego co sprawiło by mi przykrość i nie myślę o niczym co mnie czeka. Jestem w miejscu którego właśnie doświadczam. Z nikim nie muszę dzielić czasu, uznawać kompromisów a o kierunku i drodze dyskutuję tylko z samym sobą. Wszystkie zostawione sprawy zachodzą mgłą, wydają się komicznie błahe i w żaden sposób nie potrafią już zaangażować mnie w swój chory rytm. Żyję tym co przyniesie mój zapał, zmierzam tam gdzie poniesie mnie pomysłowość i chłonę to co zastanę po drodze.
(http://www.tdm.pl/media/files/d9917482742a48b6ca8e9a86b8955fa9.jpg)
Wąska droga pokryta równym, popękanym asfaltem zaskakuje zmiennością pejzażu i zmusza do kompromisu między przyjemnością czerpaną z widoków a rozsądkiem w pokonywaniu zakrętów. Wijąc się unosi motocykl łagodnymi podjazdami, żeby za szczytem równie łagodnie opaść razem z maszyną. Pokazuje ponętne oblicze ścieląc po ziemi swoje bitumiczne istnienie. Komponuje się przy tym z pagórkowatą okolicą, wtapiając się jasną szarością w zieloną masę łąk. Czasem jednak wgryza się w podłoże obnażając kamienistą naturę skały, którą skruszono dla powstania drogi.
(http://www.tdm.pl/media/files/58dc39bf122a8b1f9a202b4c92984ef0.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/c85f0bd580ef30a3e2e1fdaf82ddd1e3.jpg)
Jest wtedy jak źle zagojona rana i wiedzie raz wnętrzem wydrążonego kamienia, to znów ograniczona z jednej strony ścianą, kończy się barierą z blachy i przepaścią. A w dole... Soczysta zieleń świata roślin, gładka toń wody okolona otoczką surowej skały. Wszystko to wśród gór, tak doskonale skomponowane że nie sposób nie zatrzymać się i patrzeć, nasycić się i zapamiętać. Nieczęsto widzę tak doskonałe współistnienie natury z dziełem ludzkich rąk.
(http://www.tdm.pl/media/files/321aea2055a7e050660ad16089f63fee.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/3c93f614072799eae213d40e3793ab40.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/2a8f6dbea5ff636c196551e9af9b3d26.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/0b8e786a1365c398f5ffdaae73461852.jpg)
Odrywam się siłą woli od tego widoku i znów wpadam w sidła drogi. Teraz to góry razem z rzeką rządzą jej kierunkiem, nachyleniem, sposobem, kątem i jakością zakrętów. To one nadają ton a ja uwiedziony, bawię się manetką gazu, hamulcem i dźwignią zmiany biegów. Teraz nie ma już czasu na rozglądanie się po okolicy. Jest czas na jazdę.
! No longer available (http://www.youtube.com/watch?v=8hqAGihs5sk#)
Po kilkudziesięciu kilometrach motocyklowej ekstazy droga poszerza się znacznie i chce wepchnąć mnie na autostradę. Nie daję się przez długi czas, aż w końcu nie mam wyjścia i po raz drugi trafiam na to podłe zagłębie smutku i nudy. Około 30 kilometrów to trwa, aż w końcu widzę zjazd i z ulgą zjeżdżam w zwykłą szosę.
I co? I natychmiast zapominam o smutnej jak ... autostradzie.
To jakaś zapomniana przez ludzi kraina. To stara droga uczęszczana w czasach kiedy nie było jeszcze autostrady z której uciekłem przed chwilą. Prowadzi mnie przez most z 1933 roku, opasający wartką i dość szeroką o tej porze roku rzekę. Za mostem droga pnie się w górę.
(http://www.tdm.pl/media/files/f6deb3136459219bb18eef40aa8a7adf.jpg)
Zatrzymuję się na chwilę. Jest pusto i cicho. Przesłonięte cienką warstwą stratusów słońce daje miękki, rozmydlony cień. Jest bezwietrznie. Krzaki zarastające pobocze wpychają swoje liściaste pióropusze na jezdnię jeszcze bardziej zwężając użyteczną przestrzeń. Popękany asfalt gości tylko zaskoczoną zieloną jaszczurkę, która wystraszona zabiera swój szary ogon w gąszcz pobocza.
(http://www.tdm.pl/media/files/a29145db96a3fb3a92fa0e2b67dba8f2.jpg)
Znów ruszam. Droga niezmiennie meandruje pnąc się w górę i w górę. GPS co jakiś czas albo nakazuje odwrót albo proponuje drogę alternatywną, której fizycznie już prawie nie widać.
Wyjeżdżam zza jednego z setek zakrętów i widzę opuszczoną wioskę. Zapadnięte dachy domów, czarne oczodoły okien ponuro patrzące przed siebie, kominy nie dające już dymu, pokrzywione płoty, puste budy dla psów i zarośnięte podwórza. Otwarte furtki w milczeniu wołają o życie które wyniosło się stąd na zawsze. Wszystko to przemawia niemą grozą. Obraz ten przygnębiający, wręcz wtłacza do nozdrzy wyimaginowaną stęchliznę opuszczonych pomieszczeń, kwaśny odór obory której drzwi uwieszone na jednym zawiasie na pewno skrzypią złowieszczo w niepogodę. Rdzawy posmak wody ze studni w której być może leży zatopione wiadro. Słup z uwieszonymi kablami, którymi nie płynie już od dawna prąd. Nie szczeka pies, nie słychać konia zaprzęgniętego w furmankę, nie ma uciekających przed samochodami kur czy gęsi. Nie ma ludzi. Tylko mój motocykl rykiem silnika mąci tutejszą dziwną ciszę. To jedyna wioska którą widzę od momentu wjechania na tą dziwną drogę.
Dalej towarzyszy mi tylko, niegdyś biały pas linii ciągłej. Wytarty i sponiewierany oponami kół kiedyś tu jeżdżących samochodów, majaczy teraz, pojawia się i znika jak duch. Mijam stary, liściasty las z koronami tak gęstymi jakby chciały tworzyć szczelną kopułę. Chłód i wilgoć tu panujące przeszywają do cna jak nieliczne promienie słońca które zdołały się jakoś przebić. Wyjechawszy z lasu wpadam na poprzeczny most obok drogi abstrakcyjnie wiodący przez rzekę wzdłuż której jadę teraz. Jest zarośnięty i od bardzo dawna nikt z niego nie korzystał. Na dodatek wiedzie... donikąd. Droga którą kiedyś udrażniał, całkowicie poddała się naturze, pozwalając jej na powrót odebrać co swoje. Wygląda więc jakby kończył się ścianą lasu rosnącego na skałach.
(http://www.tdm.pl/media/files/0203603ec005452821b8a28be018e677.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/71b8b4ae8afa15e93d7bf61d92384098.jpg)
Widzę jeszcze jedną zjawę w kształcie mostu i jeszcze jedną. Gdzie nie zjechać, zawsze asfalt kończy się i przeistacza w szuter. Nie zdziwiłbym się bardziej, gdyby na którejś z tych konstrukcji albo po prostu od tak, wyłonili się z nieprzebranego gąszczu waleczni Huno-Bułgarzy pod wodzą Kubrata.
(http://www.tdm.pl/media/files/c8d856bfeab16f72125c63c7f9fb2ca9.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/c2be9e922739685da18d8ca4a4b57494.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/d1c000298c6a88accd35dc65ad10171f.jpg)
Wiem że prawdopodobnie jestem dość niedaleko od cywilizacji. Być może i wioska którą mijałem wcale taka nie jest jak ją zapamiętałem. Jednak to miejsce, czas, pozorne bezludzie, droga której celu jeszcze nie znam, ta cisza magiczna i nawet jaszczurki uciekające spod kół... Automatycznie karmię tym wszystkim zachłanną swoją wyobraźnię. Wszystko staje się pożądane. Żeby zapamiętać ten stan. Żeby jak najdłużej pamiętać to ulotne jestestwo. To eteryczne COŚ o czym zapominam będąc tam gdzie mieszkam. Chyba właśnie po to COŚ jadę i teraz.
(http://www.tdm.pl/media/files/51df0c773a43e47c8be6cbf211a2c510.jpg)
Bo kiedy zaczynam zastanawiać się nad rzeczami ważnymi, gdy droga mija mi na stawianiu pytań... Kiedy dowiaduję się o sobie nowych rzeczy i gdy odkrywam że nie wszystko jest takie jak myślałem...Chyba to właśnie oznacza, że podróżuję...
Wyjeżdżam z lasu i dopada mnie odór zgnilizny. Zatęchłe, morowe powietrze zapycha płuca smrodem rozkładających się resztek. Przede mną góra ludzkich odpadów. Na górze stoi żółta, podrapana maszyna do równania śmieci. Te lekkie i nie złapane walają się wszędzie rozniesione wiatrem. Na poboczu siedzi wychudzony pies. Jest gorąco. Jego włochate żebra szybko poruszają się w rytm oddechu. Nie reaguje na mnie. Siedzi po prostu jakby czekał na dostawę odpadów albo na chłodny wieczór, albo na śmierć. Nad tym wszystkim krążą czarne ptaki jednego gatunku, złowieszczo przekrzykując hałas z niedalekiej ulicy. Wiem już gdzie kończy się stara dziwna droga. Kończy się na wysypisku.
Z odrazą mijam to wstydliwe miejsce klęski rodzaju ludzkiego i wjeżdżam na dość ruchliwą drogę wiodącą w kierunku Dunaju.
Tutaj wszystko jest takie jak już widziałem. Przewidywalny, gładki asfalt wiedzie mnie wśród pól uprawnych, stad bydła na łąkach i pasących się koni. Mijam lub wyprzedzam samochody a w nich ludzi, wioski i miasteczka tętniące życiem. Znane mi i przyjemnie zapachy już tak nie ekscytują ale wciąż dają sycącą satysfakcję. Mijam jedną ze stacji benzynowych. Muszę wrócić! Co za zbieg okoliczności. Na tej stacji pracuje Piter!
To on, kiedy dwa lata temu złapałem niedaleko kapcia pomógł mi naprawić koło, pozwolił przenocować na tyłach stacji, udostępnił wodę do umycia się. Po prostu dobry człowiek. Zawracam więc i piętnaście minut zamieniam na przyjemną pogawędkę o tamtym zdarzeniu i o tych które spotkały mnie teraz. Dopytuję się o nocleg w pobliskim Pleven. Chyba Piter za wysoko mnie wycenił, bo polecony hotel jest lekko to ujmując za drogi :)
Koniec końców nocleg mam w hotelu przy bardzo rozrywkowej ulicy w centrum.
(http://www.tdm.pl/media/files/de5c199d9775040bec1b32c19d71f0ff.jpg)
Zajmuję pokój na poddaszu z oknem skierowanym w niebo. Dzień kończę na krawężniku deptaka, opychając się kebabem i podziwiając urodę Bułgarskich dziewcząt wchodzących i wychodzących z klubów i dyskotek.
Mapa:
(http://www.tdm.pl/media/files/1cf2c4b5b035337ad1f3d1476ff71a9c.jpg)
:deadtop4:
13-ty dzień cz 1
Piję kawę na drewnianym, zadaszonym tarasie kompleksu wypoczynkowego do którego trafiłem przypadkowo wczoraj. Wyjmuję na stolik mapę, GPS, zeszyt. Czegoś brakuje. A... długopis. Teraz jest jak w klubie globtrotera. Udaję że czegoś szukam, patrzę, porównuję, robię notatki, wklepuję w elektronikę dane. Bujda. Wiem przecież dokąd dziś pojadę. Cieszę się tym po prostu i utwierdzam się tylko w przekonaniu że to dobry dzień będzie. Mimo to, kiedy właścicielka posesji przechodzi obok, zagaduję o Transalpinę. Zagaduję ale szefowa szefów odpowiada nie po mojej myśli. Że zamknięta przełęcz, że śnieg leży, że nieprzejezdna i że szlaban. Wszystko to po rumuńsku. Rozumiem, bo ruchy rąk kobiety potwierdzają spójność logiczną wypowiedzi i odgadywany sens.
Obok siedzi para młodych ludzi. Zapijają kawą papierosy. Chłopak nieco zainteresował się dyskusją, bo zerka raz po raz w naszą stronę. W końcu szefowa szefów pyta o radę chłopaka. Ten z chęcią udostępnia swoją wiedzę po angielsku a ja z przyjemnością udaję że angielski rozumiem co do słowa. Wychodzi na to że przełęcz przejezdna jest w teorii, bo wąwóz ze śniegu spychacze zrobiły ale fizycznie szlaban stoi, policjanci mandaty wlepiają i generalnie nie wolno. Z drugiej strony że jednak przymykają oko i prawie wolno i może szlabanu nie ma. Sama asfaltowa przełęcz Urdele słabo mnie interesuje. Interesują mnie białe drogi i szare drogi-kreski na mapie. W Rumunii może to oznaczać wszystko i liczę się z tym że droga zwyczajnie pokona mnie i zawrócę.
Uprzejmie dziękuję za wskazówki ostatni raz zaciągając się mimowolnie dymem z cudzego papierosa. Tym bardziej że dym owiewa mnie już z każdej strony. Z trudnością zachowuję uprzejmą postawę zainteresowanego pytającego, powstrzymując kaszel.
Energia. W środku cały kipię. Przed opuszczeniem głównej drogi kupuję w sklepie wodę i chleb. Chleb pakuję do plecaka, wodę jak zwykle gumami na bagaż.
(http://www.tdm.pl/media/files/545866546ce40ef8d0c0ce258351bc3a.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/6789019c2418d055a5f228c6a9c909ba.jpg)
Kończy się asfalt. Mijam monastyr zapełniony dwoma autokarami młodzieży i jestem na drodze z ... z zakazem wjazdu. Nie jest to jeden znak tylko trzy w odstępach kilkudziesięciometr owych.
Za trzecim zawracam. Lata za kierownicą samochodu ukierunkowało mnie na durne posłuszeństwo wobec znaków na rurze. A zawracam bo minąłem budynek zarządu parku czy rezerwatu do którego wjechałem. Może tu załatwię sobie jakieś specjalne pozwolenie? Chodzę, szukam, pokrzykuję i stukam. W końcu ktoś schodzi z piętra. To urzędnik. Chwilę wyjaśniam w czym rzecz. Że zakaz i czy mogę, czy przejadę może bilet jakiś i w ogóle co i jak. Widzę jak z obowiązkowego uśmiechu, mina poczciwca zamienia się w powstrzymywane przez uprzejmość pobłażliwe rozbawienie.
Patrzy na moją papierową mapę, kiwa głową ze zrozumieniem i bez dalszych niepotrzebnych tłumaczeń wydaje mi ustne pozwolenie na przejazd drogą :)
Nie pozostaje nic innego jak jechać. Dziękuję przybijając piątkę, zadowolony z takiego obrotu sprawy. Gdybym pojechał tam od tak, to gdzieś z tyłu tliły by mi się te trzy znaki na okrągło.
Po wczorajszym nonsensie płaskiej Rumunii, już początek drogi imponuje swoją złożonością. Szlak prowadzi między nawisem skalnym gdzie sama skała pokryta jest w całości zielonym nalotem z glonów a kilkumetrową przepaścią zakończoną rwącą o tej porze roku rzeką.
(http://www.tdm.pl/media/files/513e30e49d3c20b39440af7a57e11e40.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/8c99e06301fb98fa8905ab1e35ce58cf.jpg)
Jej cichy szum zmienia się w donośny łoskot jeśli tylko podejść bliżej. Przelewa w swoich odmętach hektolitry wody z prędkością nie pozwalającą na nic innego oprócz obserwacji. Wszystko wokół lśni od wczorajszego deszczu a w kałużach odbijają się promienie słoneczne zmuszając oczy do mrużenia. Droga i rzeka nierozłącznie wtórują sobie w meandrowaniu pośród skał, lasu, polany, kamienistej łachy, znów lasu, znów skał.
(http://www.tdm.pl/media/files/106743b0f1de70edaf4e916abf836317.jpg)
Tylko mostki zmieniają moje położenie względem rzeki raz na prawo, raz na lewo od niej. Podłoże przeznaczone dla mnie to wciąż utwardzona droga z kamieni albo z ubitego piachu. Łatwizna.
Na jednym z mostków natykam się na widok niecodzienny. Otóż widzę z daleka stado różowych kul przemieszczających się przez most. Są jak jeden organizm. Tylko dwa osły albo muły objuczone prawdopodobnie ładunkiem prowiantu dla pasterzy wyróżniają się pośród tego różowo-czerwonego stada. No i psy. Psy czujniejsze od ważki i bardziej krzykliwe od silnika mojego motocykla. Ledwo zdążyłem zobaczyć jak odłączają się od stada i już są przy mnie ujadając, szczerząc kły i strasząc zjeżoną sierścią. Robią swoje. Ja też. Bez nerwowych ruchów wbijam się w stado kolorowych kul i rozdzielam wystraszone zwierzęta na dwie części. Właściwie wściekłe na mnie psy pomagają mi w tym. Owce rozstępują się niczym morze Czerwone przed pewnym Izraelitą.
(http://www.tdm.pl/media/files/e5716da1c05f9887369fb3130a6ef96f.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/2d98b4b9399e79ad30b4890f7d458297.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/7d79f6c696e29eecd7834359e184619e.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/19e023f6d065418d9014385d28a3385e.jpg)
Tym sposobem dojeżdżam do jednego z dwóch pasterzy a ten już swoim władczym tonem, wspomagając się długim kijem, uspokaja psy. Zsiadam z motocykla, witamy się z zaciekawieniem. Próbuję migowym zagaić rozmowę. Łatwe to nie jest więc pozostajemy w miejscu gdzie konwersacja pozwala na pochwalenie się swoimi imionami. Oczywiście jak to ja natychmiast zapominam ich.
Nic więcej nie uradzimy. Wsiadam na motocykl i znikam za pierwszym zakrętem. Za drugim, za trzecim za dziesiątym. Tutaj mój szlak nie jest już płaską konsekwencją ukształtowania terenu blisko rzeki. Rzeka już tylko sporadycznie pokazuje swoje lodowate, białawe wody i w końcu znika gdzieś w swoim korycie skrytym w leśnej kniei. Teraz, kiedy wyłączyć silnik górę bierze cisza, przerywana świergotem ptaków i kojącym szumem lasu zalanego słońcem.
(http://www.tdm.pl/media/files/fe6ae8657c3ac525aa3580143920ea1d.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/9aaf17c0a7b71387ed668b33fd8f6140.jpg)
Jadę dalej. Jest sielsko, samotnie i odczuwam swoistego rodzaju dumę czy też może zwiększoną wiarę w siebie, za to że pozwoliłem się przynieść tu przypadkowi, że moim jedynym zmartwieniem jest utrzymać się w pionie i że właśnie otrzymuję od tego miejsca coś niepowtarzalnego. Coś nad czym można się zadumać w słotę chłodnych, krótkich listopadowych dni.
Otacza mnie gęsty las porastający okoliczne góry aż do pewnej wysokości, gdzie drzewa ustępują gwałtownie trawom i niskim krzakom. Ponad tymi z kolei, już tylko goła skała przykryta czapami ze śniegu. Oglądany z daleka i w ciepłym otoczeniu kilkuset metrów nad poziomem morza to widok wręcz bajkowy i odrealniony.
Moja droga nieznacznie tylko pnie się w górę. Bywa że zalana jest w poprzek całkowicie przez tymczasowy potok z wody spływającej z góry. To najpewniej topniejący śnieg w wyższych partiach kończy tak swój biały żywot. Przejeżdżam przez te potoki bardzo często a przed co głębszym ratuję buty podnosząc je jak wysoko się da, co niewiele pomaga oczywiście.
(http://www.tdm.pl/media/files/5c44682b763ceab5dd56278527ef81bd.jpg)
Nie mogę narzekać na nudę. Przede mną błoto. Krótki odcinek wymemłanej ciężkimi maszynami ziemi, pomieszanej z kamieniami, zalanej wodą. Tylko wystające granie błotnistych kolein świadczą o tym że miejsce to ma dno. Dodaję gazu i bokiem pomiędzy skałami a breją jakoś udaje mi się przemknąć bez upadku wpadając od razu w zakręt. Tu wszystko się zmienia. Znikają szutrowe ubite i płaskie pasy drogi, na rzecz żywej skały i luźnych kamieni różnej wielkości. Na dodatek droga pnie się ponadprzeciętnie stromo a po drodze spływa woda. Czasem całą szerokością, czasem tylko jedną stroną a czasem po prostu potok na nieczęstych wypłaszczeniach przecina drogę zrzucając swoją wodę w dół i w dół. Ludzie czasem jednak jeżdżą tędy, bo widzę przed sobą co jakiś czas powalone lawiną śnieżną drzewa, ucięte ludzką ręką tak, żeby droga była przejezdna.
(http://www.tdm.pl/media/files/75a6b389e47b5e8e825e711d141e395a.jpg)
Zaczynają się podjazdy tak strome, że trudno było by ruszyć ze śliskich kamieni po zatrzymaniu. Mimo to jadę powoli, bo nierówna droga z nieregularnych skalistych tworów i zalegające kamienie nie pozwalają mi się rozpędzić. Motocykl przedziera się w górę na najniższym biegu czasem zeskakując tylnym kołem z przeszkody. Zawieszenie pracuje w całym swoim zakresie a ja coraz szybciej łapię powietrze docierające za szybę kasku. Zniknęła też butelka z wodą którą kupiłem na dole we wsi. Nie mogę się zatrzymać, nie mogę przyspieszyć i nie mogę odjąć nawet na chwilę ręki od kierownicy żeby uchylić zamkniętą szybę. Na dodatek droga zwęża się i poprzez coraz rzadsze drzewa widzę obraz jak z bajki. Ośnieżone, surowe szczyty gór zdają się być niewiele wyżej niż jestem teraz a dzieli mnie od nich przepaść zwieńczona w zacienionej dolinie ledwo widoczną nitką powykręcanej drogi.
(http://www.tdm.pl/media/files/c80aed1be858494d30209211f9905a5a.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/dabafafeb7f4475216934135a84d0377.jpg)
W pewnej chwili las kończy się odsłaniając w całej okazałości urok tego miejsca. Na dodatek o dziwo już nie wspinam się tak gwałtownie i mogę zatrzymać się, żeby napawać oczy swoim małym sukcesem.
(http://www.tdm.pl/media/files/a92302e10b8bf92b2c6b9589611bc55e.jpg)
I znów ta pozorna cisza. Trawy poruszane wstępującym z doliny wiatrem. Chłodny, zbłąkany powiew przepędzający na chwilę swoją rześkością rozgrzane od skał powietrze. Pracujące na swoje przetrwanie, latające owady szukające kwiatów w trawie. Nieopisywalny zapach rozgrzanych kamieni zmieszany z żywicą lasu, ściółki wilgotnej, grzybni i z czymś nieokreślonym, eterycznym, nasyconym. Szept wody z topniejącego śniegu opłukującej skalistą drogę i odsłonięte kamienie mojego szlaku.
! No longer available (http://www.youtube.com/watch?v=oaalCyKf5aY#)
Przepaść o dziwo tylko kiedy jadę zdaje się być wylęgarnią strachu choć nawet teraz kiedy tu stoję na wysokości, mam wrażenie że nie powinno mnie tu być z motocyklem. Jego hałaśliwa natura odbiera temu miejscu godność, spokój i harmonię. Ale jestem przecież i nie żałuję.
Motocyklem docieram w najwyższe miejsce. Na połoninę. Jej łagodne nierówności przywodzą na myśl kobiece kształty uwodzące urodzajem i fakturą gładkiej skóry. Jednak przejmujący dotyk lodowatych wichrów szybko przywołał moje skojarzenia do porządku. Stoję więc teraz i rozglądam się dookoła niedowierzając własnym zmysłom...
Cdn...
:deadtop4:
14-ty dzień.
Rano dostaję omlet z kawą. Rozmawiam z gospodarzem o okolicznych drogach i miejscach wartych dojechania do nich. Z pasją i zaangażowaniem opowiada o możliwościach jakie czekają na motocyklistów w tym regionie. Sama Transalpina jest przecież zaledwie rdzeniem od którego odchodzą inne "przygodowe" drogi.
(http://www.tdm.pl/media/files/0943e3c54dc34d482da259a1697d9777.jpg)
Na zewnątrz po wczorajszej burzy zostało tylko wspomnienie, rześkie powietrze i szybko wysychające kałuże. Zasięgnąwszy wiedzy na temat możliwości zakupu karty pamięci do kamery ląduję w jednym z marketów w Sebes. Tutaj, obsłużony przez wielką i przesympatyczną kobietę, odjeżdżam z dodatkową kartą.
Wizja przejeżdżania po raz kolejny tą samą drogą jaką przemierzałem kiedyś kilkukrotnie jadąc tranzytem przez Rumunię, powoduje że skręcam w pierwszą napotkaną możliwość ominięcia Cluj-Napoca. Nie muszę chyba dodawać że w kraju tym, każdy taki manewr automatycznie ucina dalsze spekulacje co do rozważań na temat słuszności podjętej decyzji.
! No longer available (http://www.youtube.com/watch?v=XnGZ3i3gTKE#)
Wprawdzie pogoda zmienia swoje oblicze jak w kalejdoskopie ale jestem do tego przyzwyczajony i nawet lubię kiedy nie ma pewności nawet jeśli chodzi o stan motocyklowych ciuchów. Tak więc czasem zatrzymuję się żeby założyć na siebie nieprzemakalną folię bo pada. Za kilka kilometrów słońce zmusza mnie do zatrzymania bo duchota się robi od mieszaniny słońca i oparów samego deszczu podnoszących się z ziemi.
(http://www.tdm.pl/media/files/a769c80256571cccfbf9c3c3b727292b.jpg)
Wjeżdżam coraz wyżej i wraz z wysokością maleje temperatura. Znów więc zatrzymuję się i żeby ulżyć skostniałym palcom rąk zakładam cieplejsze, nieprzemakalne rękawice. To przydaje się tylko na jakiś czas i znów zatrzymuję się żeby rękawice zdjąć bo za gorąco. Za każdym razem to oczywiście tyko pretekst do tego żeby zatrzymać się i chłonąć obrazy jakie nieustannie mijam. Nawet nazwa drogi R1 która zdawać by się mogła czymś wyjątkowo uczęszczanym zaskakuje wąskim asfaltem, ostrymi zakrętami, przepaścią tuż przy jej krawędzi i pustką bez samochodów. No i część tej drogi wiedzie mnie przez park o nazwie Apuseni.
(http://www.tdm.pl/media/files/bf373bfd4c8f1ad6b2275cb0202422a8.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/4656449160d294de4b05de648f381adc.jpg)
Tutaj właśnie kilka wybranych sekund z kilkunastu dni całego wyjazdu zatrzymuje mój entuzjazm, przyspiesza puls, wyrównuje do zera wszelkie rozterki świata i doprowadza do bezdechu.
Droga kręta, śliska po deszczu, wąska na jeden samochód osobowy. Z jednej strony rów z drugiej przepaść oddzielona starym płotem z desek. Zza jednego z wielu pagórków wyjeżdża w pełnym pędzie czerwony samochód. Ma do pokonania zakręt i do zepchnięcia mnie... Człowiek za kierownicą samochodu musi jeździć tędy często, bo nikt o zdrowych zmysłach nie jechał by tak po raz pierwszy po nieznanej sobie drodze. Pisku zblokowanych opon nie słychać na mokrym asfalcie tylko szum. Samochód staje bokiem i całą szerokością drogi zbliża się do mnie. Nie widzę zwyczajowo maski i lamp tylko wszystkie drzwi i oba koła lewej strony samochodu. Uciec nie ma dokąd. Nie ma też czasu na to. Mogę się tylko wgapiać w zbliżające się, warczące zjawisko. W ostatniej chwili kierowca zwalnia hamulec, czerwony samochód prostuje swój tor jazdy, guma opon przestaje szumieć złowrogo i o może pół metra mija mnie blaszana "przygoda życia" i jej zderzak. Tyle pamiętam. Myślę że gdyby nie to że jadę powoli zachłystując się widokami, to przepisywał bym te notatki albo z rowu przydrożnego albo siedział bym z gębą czerwoną od lakieru samochodowego w jakimś ciekawym miasteczku ze szpitalem i młodymi pielęgniarkami. Tak się jednak nie stało dzięki umiejętnościom kierowcy, mojej powolnej człapaninie i może szczęściu albo i nieszczęściu.
Po tym chwilowym poruszeniu wraca mi oddech, uda luzują ściskany motocykl, dłonie odpuszczają kierownicę. Tylko zaparowana szyba kasku mimo pinlock`a, świadczy o rzeczywistości tego wydarzenia. Nieporuszona zdarzeniem przyroda nadal kokietuje zielonymi lasami na zboczach gór parujących jakby tu czy tam ktoś palił ognisko albo jakby stały tam dymiące parą lokomotywy. Słońce nieprzerwanie przepędza natrętne chmury a te z kolei zasnuwają niebo swoją wilgotną, żywą materią gdzie się da. Życie toczy się dalej a ja dalej jestem jego małą częścią.
(http://www.tdm.pl/media/files/879c8fef8a356f05f28339dba7aa65d3.jpg)
Droga R1 raczy mnie swoimi urokami aż do płaskowyżu, gdzie poszerza się znacznie. Widać tu infrastrukturę z której korzystają narciarze, bogato wyglądające domy do wynajęcia, hotele, kwatery.
(http://www.tdm.pl/media/files/04f8f1c96b7e5cfc19b28d5f8277fd49.jpg)
(http://www.tdm.pl/media/files/4f9135fccf2550f1c422d233e604dcba.JPG)
Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów dzisiejszego odcinka to niczym nie wyróżniająca się droga jakich wiele. Pełna samochodów, bez podjazdów i zjazdów, ze stacjami benzynowymi i mijanymi miasteczkami. Mimo to delektuję się tym wszystkim jakbym pierwszy raz postawił stopę na ziemi.
(http://www.tdm.pl/media/files/f4f12aac5441b4b69fa627ecdfdc4381.jpg)
W Satu Mare gdzie dojeżdżam popołudniem, ulewa tworzy z dróg rzeki a ze mnie gąbkę. Szukam doraźnego miejsca do zatrzymania się. Łatwe to nie jest nie chcąc wydać więcej niż zwykle. Chyba jest to specyfika wszystkich przygranicznych miast. Koniec końców trafiam do motelu którego właściciel wyraźnie przejawia zamiłowanie do ojca wszystkich amerykańskich grzechów, Ala Capone.
(http://www.tdm.pl/media/files/1ff785940e03d0b9ff42111801b86b3b.jpg)
Tutaj porzucam wszystkie mokre ciuchy na pastwę zimnego kaloryfera i idę rozejrzeć się po mieście.
Mapa:
(http://www.tdm.pl/media/files/ea6a6dad920b644e73da13dd5d1859af.jpg)
:deadtop4:
Byłbym zapomniał. Popędzając samego siebie, jeszcze raz przedstawiam trailer ruchomego obrazu, który ma powstać w niedalekiej przyszłości. Kiedy powstanie, nie omieszkam o tym donieść :deadbandit:
www.youtube.com/watch?v=MVnxr38Xbgk (http://www.youtube.com/watch?v=MVnxr38Xbgk)